poniedziałek, 22 września 2014

166. Ania, Ola – maj 2011

Ania

Wieczorem wróciliśmy do domu i oglądaliśmy razem próbki farb. Ustaliliśmy kolor ścian w korytarzu, salonie i pokoju dla gości. Zapisałam wszystko na kartce, bo to były ważne informacje. Poszliśmy spać dość późno, a rano Joey zrobił nam śniadanie, które jedliśmy karmiąc się nawzajem. Wiedząc, że Joey ma dużo pracy zajęliśmy się dalej planowaniem, co w domu. Udało nam się jeszcze ustalić, że łazienka na dole będzie kremowa, a na górze fioletowa oczywiście z białym, a kuchnia waniliowo - zielona. Nie mogliśmy zdecydować się, co z naszą sypialnią, jaki będzie miała kolor, ale stwierdziliśmy, że nic na siłę. Około 13 zadzwoniła Tanja i zapytała czy możemy zabrać do siebie Leona, bo on od rana o to prosi i ona ma dość. Bez zbędnych dyskusji pojechaliśmy po niego. Tam zostaliśmy zaproszeni na herbatę, ale długo nie byliśmy. Pojechaliśmy do parku, gdzie mały bawił się na placu zabaw i wieczorem pojechaliśmy do domu na kolację.

Ola

Rano miałam lepszy nastrój i nie chciałam go sobie psuć. Patrick powiedział, że na dzisiaj też zaplanował małą wycieczkę, ale spytał czy mam ochotę. Miałam, więc Paddy powiedział, żebym się spakowała, bo wrócimy dopiero jutro. Całkiem już humor mi się poprawił, więc szybko wrzuciłam rzeczy do torby podanej mi przez Patricka, on wyciągnął spakowaną już torbę z szafy i zapakowaliśmy się do Avena. Włączyłam muzykę i podrygiwałam sobie w rytm, a Paddy nawet podśpiewywał. Nie chciał powiedzieć, gdzie jedziemy, ale obiecał, że będzie fajnie. Po godzinie gnania autostradą skręciliśmy w lewo, po 15 minutach znaleźliśmy się już na polnych drogach, wjechaliśmy do lasu i zatrzymaliśmy się pod drewnianym domkiem. Paddy zerkał na mnie, aby zobaczyć moją minę, a raczej uśmiech od ucha do ucha.
P: „No. To jesteśmy.”
O: „Właśnie widzę. Ale tu pięknie.” – wyszłam z auta i przeciągnęłam się. Słońce przebijało przez liście drzew.
P: „Tylko my i natura. I żadnych sąsiadów.”
O: „Super pomysł! Ty to jesteś wariat! Ale tego było mi trzeba. Dziękuję.”
P: „Proszę bardzo.” – uśmiechnął się jakoś tajemniczo, ale myślałam, że może mi się zdawało.
Z bagażnika wyciągnął kosz turystyczny z jedzeniem i gitarę i jak zobaczył moje zdziwienie, to powiedział, że zniósł do auta, jak ja jeszcze słodko spałam. Otworzył drzwi i powiedział, żebyśmy weszli zwiedzić. Domek był z poddaszem, na parterze znajdowała się kuchnia i salon, a raczej salonik z kominkiem, z niego wchodziło się do malutkiego wc. Na górę prowadziły drewniane schody, a tam były dwie małe sypialnie i łazienka. Wszystko w drewnie, tak naturalnie, podłoga trzeszczała gdzie niegdzie, ale tak miło trzeszczała, nie wnerwiająco. W sypialniach było po jednym łóżku, po jednej starej szafie i po jednej szafce nocnej z lampką. Prawie identycznie. W łazience była wanna, więc stwierdziłam, że chętnie sobie w niej wieczorem poleżę. Kuchnia była wyposażona w małą lodówkę, zlew i szafki, ale nie było naczyń. W salonie kominek i drewka obok – miałam nadzieję, że odpalimy wieczorem, bo noce jeszcze były chłodne, zwłaszcza w lesie. Oprócz tego mała sofa i mała, drewniana ława. Zauważyłam, że jest taras, wyszliśmy drzwiami z salonu i o mało nie krzyknęłam, bo przede mną był widok na jezioro, był nawet pomost i łódka wiosłowa na brzegu. Od razu pobiegłam tam, weszłam na pomost, sprawdziłam czy ciepła woda, Paddy przyszedł za mną, więc wyściskałam go i wycałowałam po twarzy. Widziałam, że jest szczęśliwy. Szczęśliwy, że zrobił mi niespodziankę, która mi się podoba. Byłam zachwycona. Zwłaszcza, że teraz potrzebny był nam taki czas tylko dla siebie. I pierwszą rzeczą, którą zrobiłam było napisanie do Magdy, że Paddy jest fantastyczny i jestem teraz w drewnianym domku w lesie nad jeziorem i że wyłączam telefon, co też uczyniłam po chwili, jak Magda odpisała mi życzenia udanej zabawy. Paddy nastawił wodę na herbatę i zaczął wypakowywać koszyk z jedzeniem. Nie wiedział czy będą tu naczynia, więc wziął plastikowe na wszelki wypadek i jak się okazało całkiem słusznie. Usiedliśmy na krzesłach plastikowych na tarasie przy plastikowym stole. Skwitowałam, że powinny tu być wiklinowe krzesła i wiklinowy stół. Paddy uśmiechnął się. Czułam, że coś kombinuje, ale nie pytałam, żeby nie zepsuć mu planów. Po herbacie poszliśmy na spacer, żeby poznać okolicę. Nawet ściągnęliśmy bluzy, tak było ciepło. Faktycznie wokół nie było żywej duszy, a ścieżka nad jeziorem była słabo wytyczona i zarośnięta. Rozmawialiśmy o wszystkim, ja dziękowałam za taką świetną niespodziankę i pytałam czy jeszcze tu przyjedziemy, Paddy opowiadał o tym, jak przygotowuje się do koncertów i że wziął gitarę, żeby mi zagrać. A ja o mały włos bym się wygadała, że robię prawo jazdy na motor, ale ugryzłam się w język, bo może kiedyś będę mogła zrobić mu niespodziankę. Obojgu podobało się to miejsce, gdzie byliśmy właściwie tylko ze sobą w ciszy i spokoju. Po paru godzinach wróciliśmy głodni jak wilki, odgrzaliśmy obiad przywieziony przez Patricka i usiedliśmy na tarasie. Zrobiło się chłodniej, bo słońce schowało się za drzewami. Zadzwonił telefon Patricka, zrobił minę świadczącą o tym, że musi odebrać. Rozmawiał po niemiecku, spojrzał na zegarek, na mnie, przeczesał włosy. Był bardzo poważny. Aż spytałam jak skończył czy wszystko w porządku, odpowiedział, że tak, ale niestety za godzinę będziemy mieli gościa, bo musi załatwić pewną sprawę. Powiedziałam, że szkoda, bo podoba mi się nasza samotność we dwoje, on przeprosił i powiedział, że odbijemy sobie, jak gość pojedzie, bo nie mógł tego załatwić inaczej. Gość przyjechał punktualnie, Paddy mnie przedstawił, usiedliśmy w salonie, gość wyciągnął jakieś papiery i zajadle dyskutowali. Powiedziałam, że i tak nic nie rozumiem, więc przeproszę i pójdę wziąć kąpiel. Zeszło mi się z szykowaniem kąpieli, bo woda leciała bardzo wolno. Zanurzyłam się dosłownie na 10 min gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi, warkot samochodu, drugie trzaśnięcie i kroki Patricka na górę. Zapukał cicho do łazienki.
P: „Kochanie, jesteś tam?”
O: „Nie ma mnie.” – zaśmiałam się.
P: „Ola, eee, mogę wejść?”
Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale że miałam pełno piany, to się zgodziłam. Paddy usiadł nieśmiało na sedesie. Nie czułam się skrępowana, bo nic nie widział.
P: „Przepraszam, nie mogłem dłużej czekać. Muszę Ci coś pokazać.”
Zamachał mi papierem przed nosem. Uśmiech miał od ucha do ucha i rumieńce na policzkach. Zatrzymał papier na wysokości mojego wzroku i czekał na reakcję. Jedyne, co zrozumiałam, to Michael Patrick Kelly i adres.
O: „Paddy! Ja całkiem zapomniałam, że Ty masz na pierwsze imię Michael.” – trochę go to zbiło z tropu.
P: „Ja nie o tym. Wiesz, co to jest?” – znowu zamachał papierem, a ja się zirytowałam.
O: „Skąd mam wiedzieć? Przecież to po niemiecku.”
P: „A, tak, racja! To jest umowa kupna.”
O: „Fajnie, a czego?”
P: „Tego!” – Paddy zatoczył okrąg ręką. – „Mówiłaś, że Ci się tutaj podoba, mi też, więc…”
O: „Zaraz, zaraz… Chcesz mi powiedzieć, że…”
P: „…kupiłem ten domek!”
Usiadłam z wrażenia ochlapując go wodą, ale że jego wzrok spoczął poniżej mojej szyi, to schowałam się z powrotem.
O: „Nabierasz mnie.”
P: „Nie! Miałem taki zamysł wcześniej, ale najpierw chciałem zobaczyć, jak on wygląda. Zadzwonił handlowiec, powiedziałem, że się decyduję i voila.”
O: „Aaa!” – krzyknęłam z zachwytu – „I mówisz mi to teraz, kiedy nie mogę Cię przytulić?”
P: „No to chwilka. Odłożę tylko dokument i zaraz do Ciebie dołączę.” – wyszedł ściągając w między czasie koszulkę, a ja krzyknęłam jedyne, co mi przyszło do głowy. „Weź ręcznik.” No jak jakaś ułomna! Przyszedł w samych bokserkach, z ręcznikiem na szyi.
O: „Ty tak na poważnie?”
P: „Uhm…” – usiadł na skraju wanny – „Jeśli zrobisz mi miejsce.”
Sytuacja się napięła, bo po pierwsze ja bym musiała usiąść, a po drugie on musiałby ściągnąć bokserki. Czułam, że na mnie patrzy, ale ja z kolei miałam wzrok na pianie. Po chwili wciągnęłam go po prostu do wanny rozchlapując wszędzie wodę. Dopiero wtedy udało nam się przełamać wstyd, bo co innego pozbywać się ubrań przed zbliżeniem, a co innego świadomie patrzeć na siebie nago. Siedzieliśmy w tej kąpieli z godzinę dolewając tylko ciepłą wodę i próbując się jakoś zmieścić, bo wanna nie była przystosowana na dwie osoby. To było nowe doznanie, wcześniej nie było takiej sytuacji między nami. Myłam mu włosy i strasznie krzyczał jak mu niechcący zalałam oczy szamponem. Ogólnie było wesoło, ale zaczęliśmy marznąć, więc wyszliśmy. Zrobiliśmy to w jednej chwili, żeby nie było, że ktoś musi pierwszy i znowu rozchlapaliśmy mnóstwo wody. Podczas wycierania się nawzajem ręcznikami zaczęliśmy się całować i spędziliśmy jeszcze trochę czasu w łazience na innych czynnościach. Potem ja suszyłam włosy, a Paddy rozpalił w kominku. Przyniosłam koc, więc zawinięci w niego siedzieliśmy jeszcze na tej kanapie do północy rozmawiając i gapiąc się w ogień.
Drugiego dnia zwiedziliśmy okolicę, ale poszliśmy w przeciwną stronę niż poprzednio. Też znaleźliśmy jedynie ciszę i spokój. Żal było wyjeżdżać, ale musieliśmy, żebym zdążyła na samolot. Po drodze był szybki obiad, pakowanie u Patricka w domu i pędem na lotnisko. Paddy powiedział, że tym razem jeszcze mnie nie odprowadzi, ale kolejnym na pewno już to uczyni. Pożegnaliśmy się więc w samochodzie i do hali poszłam sama. Zapowiedzieli 20 minutowe opóźnienie, więc usiadłam w bistro. Ktoś zapytał po angielsku czy może usiąść, przytaknęłam, a jak podniosłam oczy, to krew odpłynęła mi z twarzy, bo była to Brenda. Patrzyła się na mnie przenikliwie. W jednej chwili przybrałam odpowiednią pozę i spytałam oschle:
O: „Czego chcesz?”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz