piątek, 31 stycznia 2014

13. Ola – lipiec 2010



Pewnego dnia usłyszałam takie jakby brzdąkanie na gitarze. Zaczęłam nasłuchiwać, wyszłam na balkon, no jak nic to z pokoju Johna. Już miałam przeleźć przez barierkę, ale stuknęłam się w czoło i poszłam do drzwi. Przybrałam groźną minę. Otworzył (oczy mu się rozjaśniły, co zdążyłam zauważyć), a ja od razu prosto z mostu:

O: „Gdzie ona jest?” – uśmiech spełzł z twarzy Johna.
Jo: „Kto?” – zupełnie zgłupiał, a ja miałam dobry ubaw.
O: „Nie udawaj! Słyszałam ją! Dobrze wiesz, o czym mówię!” – John zrobił naprawdę głupią minę, zaczął rozglądać się po pokoju i już dłużej nie wytrzymałam. Wybuchłam takim śmiechem, że aż mi łzy ciekły i ledwo co wydusiłam.
O: „Gitara John, gitara!” – wtedy udał, że chce mnie udusić i zaczął się śmiać.
Jo: „No to się zdradziłem. Ale nie mogłem się powstrzymać.”
O: „Czemu nic mi nie powiedziałeś? Gdzie ją chowałeś cały ten czas?”
Jo: „Jakoś tak sam nie wiem czemu. Nawet jej nie brałem z bagażnika busa.”
O: „Zagrasz mi?” – na to John trochę się zawahał, ale mówi:
Jo: „Jak już wpadłem, to wpadnę do końca. Siadaj. Co sobie życzysz?”
O: „Przecież wiesz, co lubię…” – siadłam obok niego na łóżku i czekałam, aż zacznie. Oczywiście miałam nadzieję na Schody do nieba, ale zagrał Hotel Kalifornia. Nuciliśmy sobie pod nosem, a ja dziwiłam się, że on tak dobrze gra. Dał coś Bruce’a, jeszcze jakiś utwór, którego nie znałam, ale ładny. Po czym przywalił tekstem:
Jo: „Teraz ze specjalną dedykacją dla dziewczyny o najpiękniejszym uśmiechu jaki widziałem.”
O: „Nie?!?!? Umiesz to grać!?!?!?!” – John wzruszył ramionami i usłyszałam pierwsze dźwięki Stairway to heaven. Zagrał całą, nucił bardzo cicho tekst, ja często z nim, też cichutko, ale głównie słuchałam. Gdy skończył nastała cisza. Po chwili, kierowana silnymi emocjami wzięłam jego twarz w swoje ręce i za każdym razem mówiąc „thank you” ucałowałam go 3 razy w policzki. Johna trochę jakby poraziło i jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu pocałował mnie w czoło i powiedział „You are welcome”. Pobrzdąkał jeszcze trochę, ale jakoś tak atmosfera się napięła, więc powiedziałam, że pójdę już spać i skierowałam się do wyjścia. Szedł za mną.

Jo: „Ola?”
O: „Tak?” – odwracając się zauważyłam, że cofnął rękę od mojej.
Jo: „Śpij dobrze.”
O: „Ty też.”

Znowu zagwostka. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale przyznałam się do tego, że coś mnie do Johna ciągnie. Coś mnie ciągnie jak jasna cholera! I jego do mnie chyba też. Myślałam pół nocy, co z tym zrobić, czy dać się ponieść emocjom, Magda, wtajemniczona we wszystko radziła, abym dała szansę sobie i jemu. I to nawet wtedy, kiedy każde by wróciło do siebie i mielibyśmy się nigdy nie spotkać. Ale ja oczywiście – wielki strach - bałam się rozczarowania, cierpienia, zaangażowania. Nie chciałam tak.

Obmyśliłam sobie w nocy naszą rozmowę przy śniadaniu, pomyślałam, że będzie dziwna atmosfera, ale wyszło zwyczajnie, choć poprzedni wieczór zostawił wrażenie wyczuwalne.

Jo: „Dzień dobry.”
O: „Dzień dobry. Tak pięknie wczoraj zagrałeś, że nawet nie zdążyłam zapytać, gdzie się tego nauczyłeś.” – John odetchnął z ulgą.
Jo: „Mówiłem, że muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat.”
O: „No mówiłeś, że muzyka, ale gra na gitarze… Pięknie, naprawdę pięknie.” – tu się uśmiechnął – „Masz to we krwi.”
Jo: „Żebyś wiedziała, że we krwi, rodzice byli bardzo muzykalni.”
O: „Podziwiam muzyków, a w szczególności to, że umieją grać ze słuchu. Usłyszą piosenkę i przetwarzają na nuty, chwyty… uwielbiam słuchać na żywo jak ludzie grają. A jeszcze jak ktoś znajomy gra. Teraz już co prawda nie mam wielu okazji.”
Jo: „Czemu nie masz okazji? A koncerty?”
O: „Koncerty, to tak, ale nie mam okazji widzieć, jak ktoś znajomy gra. Mój chłopak z liceum był perkusistą, mieli z kumplami zespół i czasem bywałam na próbach. Najbardziej ich męczyłam, żeby zagrali „Zombie”, bo to tak fajnie na basowej gitarze wychodziło, a ja tylko siedziałam i patrzyłam. Kocham basową gitarę.” – chwila ciszy – „Co się tak uśmiechasz? No nie mów, że na basowej też umiesz?” – John kiwnął potakująco głową – „Wow, szacunek! No to na basowej też musisz mi zagrać.”
Jo: „Oczywiście, nie ma problemu.” – między słowami właśnie zostało powiedziane, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Przynajmniej ja tak to odczułam. Odpowiedziałam uśmiechem, ale widać było, że John chce jeszcze o coś spytać.
Jo: „A ten chłopak z liceum?”
O: „No?”
Jo: „Dobrym był perkusistą?”
O: „Czy ja wiem? Chyba dobrym. Samouk. Miałam ciary jak grał niektóre piosenki, ale uszy musiałam mieć zatkane, bo takie to głośne, że szok. Stare, dobre czasy. Tzn. stare czasy.”
Jo: „Nie dobre?” – spojrzałam na niego zdumiona – „Przepraszam, nie chciałem być wścibski.”
O: „W porządku. Toksyczny związek, chyba byliśmy za młodzi. Było, minęło.” – chciał chyba jeszcze kontynuować, ale się powstrzymał.

sobota, 18 stycznia 2014

12. Ania - lipiec 2010

Następnego dnia po śniadaniu poszliśmy do muzeum Madame Tussaud. Spędziliśmy tam cały dzień. Mieliśmy dobrą zabawę robiąc sobie ze wszystkimi postaciami w muzeum zdjęcia. Patrzyłam na Josepha i widziałam, że po wczorajszej naszej rozmowie częściej się uśmiecha i żartuje. Potem wróciliśmy do hotelu. Niestety to był ostatni nasz wspólny wieczór, a jutro musieliśmy już lecieć do domu. Rano pojechaliśmy na lotnisko. Było mi przykro, że nasz wspólny weekend dobiega końca. Gdy się żegnaliśmy Joseph dał mi dużą kopertę i powiedział żebym otworzyła ją dopiero w samolocie. Dodał jeszcze, że nie mogę odmówić. Odprowadził mnie do mojego gatu. Tam przytuliliśmy się i Joey pocałował mnie w usta. Był to szybki buziak. Musiałam iść już do bramki. Było mi żal rozstawać się z nim. Wsiadłam do samolotu i znalazłam sobie miejsce. Po starcie otworzyłam kopertę od Josepha. Był tam bilet lotniczy do Barcelony, bilet na koncert zespołu oraz adres hotelu. Od razu się uśmiechnęłam, bo do tej pory nie powiedział mi, że zdecydował się wrócić na scenę. Ucieszyłam się, bo przecież wczoraj wieczorem grał mi i śpiewał, a ja mu powiedziałam, że powinien występować. Poza tym jak spojrzałam na datę biletu lotniczego od razu miałam jeszcze większy uśmiech na twarzy, bo okazało się, że to już za dwa tygodnie. Całą drogę myślałam tylko o nim i po wylądowaniu napisałam sms'a o treści „Cieszę się, że zobaczymy się za dwa tygodnie”. Zadzwonił. Powiedział, że już wylądował i właśnie jedzie do domu. A wieczorem jedzie po chłopców, których zabierze na kilka dni, bo właśnie do niego dzwonili. Poza tym dzwonił przed chwilą Patrick, że będzie na próbach do koncertu i jakiś taki uradowany był i zadowolony. Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i pożegnaliśmy się. Cieszyłam się, że już wiem o dzieciach, że nie musi tego ukrywać. Czułam, że Joseph jest z tego zadowolony, że ja już wiem. Teraz poznawaliśmy siebie i nie było między nami niedomówień. Wiedziałam, że coraz bardziej mi na nim zależy, niestety mieszkaliśmy daleko od siebie i nie mogliśmy się widywać zbyt często. 

11. Ola – lipiec 2010

Po tym geście z buziakiem dotarło do mnie coś, co od siebie odsuwałam. Zawsze wiedziałam, że od przyjaźni do miłości jest jeden mały krok, ale przecież teraz nie chciałam się z nikim wiązać, a już na pewno nie z Johnem, którego ledwo co znam i który na dodatek mieszkał w Niemczech. Nie chciałam, ale nie mogłam zaprzeczyć, że przy Johnie czułam się fantastycznie. Jak to się mówi – poczekaj, czas pokaże – chciałam poczekać i nie zmieniać nic w naszych relacjach poza tym, co było w tej chwili. Wiedziałam, że John jest na wycieczce z konkretnego powodu, ale nie rozmawialiśmy ani o jego problemach, ani o moich. Dobrze jest jak jest. Ale niestety wbrew temu, co sobie powtarzałam i obiecywałam od tego poranka zaczęło się. Inne spojrzenia, gesty, słowa… Robiąc sobie zdjęcia, a to mnie objął ramieniem, a to stawał za mną z rękami na moich ramionach, a to chciał mi coś pokazać i wtedy się przybliżał, a to robił specjalnie coś takiego, żeby mnie dotknąć. Było mnóstwo takich gestów, ale ze śmiechem, z humorem, tylko ja już zaczęłam czuć, że to tak pół żartem pół serio, a chyba nawet „większa połowa” na serio. Udawałam, że tego nie widzę lub obracałam to w żart. Bałam się. Wycieczka, wakacje, inny klimat, sprzyja to romansom wakacyjnym, ale ja nie miałam na takowe chęci. Albo się nie przyznawałam sama przed sobą.

piątek, 17 stycznia 2014

10. Ania - lipiec 2010

Drugiego dnia  wieczorem poszliśmy do Hayde parku, siedliśmy sobie na ławce niedaleko rzeźby Piotrusia Pana. Byliśmy bardzo zmęczeni po całodniowym zwiedzaniu Londynu. Z daleka widać było „Serpentyne”, a wokół spokój i cisza. Zobaczyłam, że Joseph się zamyślił. Widać było po raz kolejny, że coś go mocno trapi. Nagle powiedział:
J: „Muszę, to znaczy chcę Ci coś powiedzieć na swój temat.”
A: „Słucham.”
J: „Wiesz już kim jestem, napisałem Ci wtedy w smsie. Nie wiem czy czytałaś coś na mój temat w internecie?.”
A: „Nie. Nie czytałam. Wolałam, abyś to Ty mi o wszystkim powiedział, a nie internet. Pamiętam zespół, ale nic poza tym nie wiem.”
J: „No to Ci opowiem, choć nie jest to dla mnie łatwe.”
A: „Wiem, że nie. Widzę jak się męczysz i nie będę pytać, to tylko od Ciebie zależy czy chcesz o tym już mówić, czy to już ten czas.”
J: „Chcę. Ale nie wiem jak. Może... od takiej informacji, że byłem już żonaty, ale siedem miesięcy temu się rozwiodłem. Jak Cię poznałem byłem świeżo po rozwodzie. Ona mnie zdradziła, ale nie to dla mnie jest najgorsze, bo to, że to zrobiła to tylko jej sumienie, nie moje, ale przez trzy miesiące mnie oszukiwała. Myślałem, że to bardziej będzie boleć, ale chyba bardziej bolało moje ego i to, że mnie oszukała, niż to, że to zrobiła. Chyba obydwoje się już wypaliliśmy, jeśli chodzi o nasz związek. Niestety wyglądało to tak, że ja pracowałem na rodzinę, a ona się bawiła.”
A: „Ale to chyba Cię tak nie gnębi, to chyba coś więcej?”
J: „Czytasz mi w myślach? Nie układało nam już od jakiegoś czasu, chyba się obydwoje mieliśmy już dość. Jak już mówiłem. Ogólnie małżeństwem byliśmy dopiero od czterech lat, ale w sumie od 12 lat byliśmy razem.”
A: „Ooooo. Sporo...”
J: „Nie układało się od jakiegoś czasu, ale były dzieci. Wzięliśmy ślub jak nasz drugi syn Leon miał około dwóch lat, teraz ma sześć, Luke ma dziesięć, a Lilly cztery.”
A: „No to faktycznie małe dzieci, dlatego tak bardzo to przeżywasz, że się to wszystko tak skończyło?”
J: „Wiesz, chyba dzieci to najbardziej odczuły. Ona ma faceta, a ja teraz Ciebie. A dzieciaki chyba są bardzo zagubione, a Leon najbardziej. Są z matką, bo tak było lepiej, mnie ciągle nie ma, zawody, a potem koncerty.”
A: „Ale i tak zawsze będziesz ich tatą i tego nic nie zmieni.”
J: „Wiesz, ona jest z tym facetem, no i niech będzie, tylko dlaczego buntuje dzieciaki przeciwko mnie. To już nie fair. Robi ze mnie potwora, również w oczach mojej rodziny, a przecież to też jej wina. Siebie cały czas wybiela.”
A: „Nie wiem, co Ci powiedzieć, to trudna sytuacja.”
J: „Dobrze, że w końcu mogłem Ci to powiedzieć, to dla mnie ważne.”
A: „Przykro mi, że coś takiego Cię spotkało.”
J: „Wiem, widzę to. No nie chcę się wybielać, że zawsze byłem cudownym mężem, bo nie byłem. Ale nigdy jej nie zdradziłem.”
A: „Joey... dzieci Cię na pewno kochają, jesteś ich tatą. Czują, że Ty też je kochasz, na pewno tak jest. Więc tak sobie myślę, że nic tego nie zmieni, że tak czy inaczej zawsze będziesz dla nich ważny, że to, co ona mówi o Tobie nie ma znaczenia. Ty swoim zachowaniem w stosunku do nich i miłością pokażesz im, że zawsze będziesz dla nich. Bo mimo wszystko je kochasz. Nawet jeśli nie ma Cię w pobliżu.”
Zamilkł na chwilę, patrzył na mnie, w końcu się odezwał:
J: „Dziękuję za Twoje słowa. Wiele dla mnie znaczą. Cieszę się, że Ci wszystko powiedziałem. Ulżyło mi.”
A: „A ja dziękuje za zaufanie, widzę, że to dla Ciebie nie było łatwe, żeby mi opowiedzieć.”

Uśmiechnął się i wstał. Wyciągnął do mnie rękę, gdy mu podałam swoją pociągnął mnie do góry, przyciągnął mnie i mocno przytulił. Słowa nie były potrzebne. Poszliśmy jeszcze na spacer, a potem pojechaliśmy na kolację do hotelu. Wieczorem po kolacji Joey zrobił mi niespodziankę i stwierdził, że zagra dla mnie. Najpierw grał tylko na gitarze, ale poprosiłam, aby też zaśpiewał. Długo się opierał, ale w końcu zaśpiewał trzy piosenki. Bardzo mi się podobało jak śpiewał. Powiedziałam mu nawet, że jestem jak najbardziej za tym, aby jeszcze śpiewał na scenie, ale on tylko się uśmiechnął i powiedział, że zobaczymy. Potem położyliśmy się spać. 

czwartek, 16 stycznia 2014

9. Ola – lipiec 2010

Często w hotelach mieliśmy pokoje obok siebie i zaczęłam się zastanawiać czy to przypadek czy Carlos może widzi, że się kumplujemy i specjalnie tak rozdaje? Siadywaliśmy wtedy na naszych balkonach, braliśmy wodę albo wino, w zależności od nastroju i rozmawialiśmy pół nocy, a potem w autokarze odsypialiśmy. Poznawaliśmy się coraz lepiej, opowiadaliśmy sobie historie z naszego życia, dzieciństwa, często płacząc ze śmiechu. Miałam problem z niektórymi słowami po angielsku, za grosz nie wiedziałam, czym je zastąpić, więc często tłumaczyłam mu na okrętkę, o co mi chodzi jednocześnie pokazując lub wydając dźwięki, to też mieliśmy niezły ubaw. Po tygodniu byliśmy nierozłączni. Chodziliśmy razem do sklepu, na spacer, popływać, opalać się, spaliśmy i jedliśmy w tych samych godzinach. Zwiedzaliśmy razem, robiąc zdjęcia jedno drugiemu lub wspólnie. Rozmawialiśmy też z innymi, opowiadaliśmy coś, ale głównie trzymaliśmy się razem, trochę z boku, nie potrzebowaliśmy nikogo do naszego towarzystwa. Lubiliśmy chodzić uliczkami małych miasteczek albo na boso po plaży i milczeć, jedno drugiemu wtedy nie przeszkadzało. Zauważyłam, że John się częściej uśmiecha niż na początku. Coś nas do siebie ciągnęło, choć wtedy nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy. Zachowywaliśmy się jak dzieci wypuszczone na kolonię bez rodziców, zwariowani, śmialiśmy się z błahych rzeczy, ale uczuciowo byliśmy oboje niedostępni. Pewnego razu zasnęłam w autokarze pod moim kocykiem i oparłam głowę na jego ramieniu. Gdy się obudziłam, czytał gazetę, szybko się poderwałam i zaczęłam przepraszać, ale on się cały czas uśmiechał i spytał tylko czy było mi wygodnie, bo on jest przecież taki chudy. Śmiejąc się obróciliśmy to w żart, ale potem, to ja byłam poduszką. John marzł w autokarze przez tą klimę, więc zaczęliśmy przykrywać się moim kocykiem na dole, a na górze bluzami.
Zatrzymaliśmy się w małym hotelu nad morzem, mieliśmy tam spędzić 2 noce. W ciągu dnia John tak się wygłupiał, że ja płacząc ze śmiechu rozmazałam cały tusz. Zamiast mi pomóc doprowadzić się do kultury, to leżał na ręczniku i machał nogami w górze, aż go brzuch rozbolał i sam się popłakał. Ale za to ja natarłam go piachem. I znowu bawiliśmy się jak dzieci, budując z piasku, pływając, rozmawiając i oczywiście słuchając muzyki. Bo często mieliśmy tak, że coś się któremuś przypomniało i musieliśmy od razu puścić dany utwór, żeby posłuchać.

Pokoje mieliśmy obok siebie, stykały się balkonami. Wyszłam w nocy na dwór z duchoty, po chwili wyszedł John:

Jo: „Też nie śpisz?”
O: „Nie, za gorąco.”
Jo: „Pogoda nieznośna, siadamy?”

Usiedliśmy na swoich balkonach, dzieliły nas tylko barierki, ale tak było ok. Żadne z nas nie chciało zmiany. Tym razem milczeliśmy, cykady cykały, znowu było błogo… John zasnął, pomyślałam, że podczas snu może zmarznąć, to wzięłam prześcieradło i go okryłam. Nie użyłam koca, bo by się zgrzał za mocno. Posiedziałam jeszcze z pół godziny, aż mnie zmorzył sen i poszłam do pokoju spać.
Nazajutrz na stołówce powitał mnie buziakiem w policzek. Był to pierwszy taki gest, który zbił mnie nieco z pantałyku, John to zauważył, zrobił minę niewiniątka i powiedział:

Jo: „Dziękuję.”
O: „Za co?” – przykrycie go w nocy było dla mnie naturalne, więc nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi.
Jo: „Obudziłem się  w nocy na balkonie, Ciebie już nie było, ale miałem Twoje prześcieradło. To miłe, że o tym pomyślałaś. Dziękuję. I… - tu zawahał się nieco, więc pytam:
O: „I co?”
Jo: „I pachniało Tobą.” – powiedział to tak cicho, że nie wiedziałam czy dobrze słyszę.
O: „Ale… dobrze Ci się spało?” – próbowałam rozładować napięcie.
John uśmiechnął się i zapraszając mnie do stolika rzekł:

Jo: „Dobrze, nawet bardzo. Pewnie właśnie dzięki temu.” – ostatnie zdanie znowu bardzo cicho, więc nic nie odpowiedziałam i zjedliśmy śniadanie gadając jak zwykle.

środa, 15 stycznia 2014

8. Ania - lipiec 2010

W czwartek rano poleciałam do Londynu. Gdy już przeszłam przez odprawę zadzwonił Joseph. Powiedział, że czeka na mnie w hali przylotów. Poszłam tam. Szybko go wypatrzyłam i podeszłam. Staliśmy przez chwilę naprzeciw siebie, po czym Joseph wyciągnął ręce, a ja zrobiłam krok naprzód i wpadłam w jego objęcia. Przytuliliśmy się przez chwilę. Było miło, ale czułam, że obejmuje mnie tak delikatnie, więc się odsunęłam. Poszliśmy do autobusu. Jak już siedzieliśmy na swoich miejscach, powiedziałam mu, że tu wszystko się zaczęło, a on na to, że nieprawda, bo na lotnisku w Berlinie. Pół drogi sprzeczaliśmy się, gdzie się wszystko zaczęło, mając z tego niezły ubaw. W końcu doszliśmy do wniosku, że wtedy jak byliśmy na kawie. Dojechaliśmy w świetnych nastrojach na Victoria Station, a stamtąd metrem do hotelu. Joseph w hotelu zaczął załatwiać formalności i okazało się, że się pomylili i zamiast dwóch pokoi jednoosobowych, jest dla nas jeden pokój dwuosobowy. Nastała chwila ciszy z naszej strony i popatrzyliśmy na siebie. Kiwnęłam do Josepha głową na tak. Gdy dokończyliśmy formalności, zabraliśmy klucze i poszliśmy do pokoju. Pokój był ładny, dość duży i miał dwa łóżka. Mina Josepha, który był zmieszany tą pomyłką wyrażała zdziwienie, za chwilę widać było, że był wkurzony. Targały nim emocje. Wyglądał tak, jakby nie mógł się zdecydować czy chce być ze mną razem w pokoju czy nie. Mnie cała ta sytuacja bardzo rozbawiła, ale wiedziałam, że muszę go uspokoić. Po paru minutach powiedział:
J: „Ja tego nie planowałem, zamówiłem dwa pokoje, naprawdę.”
A: „Wiem Joey. Przecież nic się nie stało, a poza tym, to oni nawalili nie Ty.”
Uśmiechnęłam się do niego i dodałam:
A: „Joseph wszystko jest ok, nie ma sensu się tym przejmować.”
J: „No chyba tak, ale nie chcę, abyś sobie pomyślała, że zrobiłem to specjalnie.”
A: „Wszystko jest w porządku, no chyba, że...”
J: „Że?”
A: „No chyba, że chrapiesz...”

Popatrzył na mnie zdziwiony, potem dotarło do niego, że ja sobie żartuję z tej sytuacji i uśmiechnął się do mnie. Wtedy nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem, a Joseph szybko do mnie dołączył. Po kilku minutach napięta atmosfera zelżała i rozmawialiśmy sobie już tak zwyczajnie o wszystkim i o niczym. Poszliśmy na obiad, a potem na spacer. Hotel był nieduży i położony daleko od centrum, ale to nam nie przeszkadzało, bo było metro i wszędzie można było się dostać. Przez kolejne dwa dni zwiedzaliśmy. Byliśmy w Westminster Abbey, pałacu Buckingham, pałacu Kensington oraz w kilku muzeach. Wybraliśmy się również na London Eye i Tower of London. I choć obydwoje dobrze znaliśmy Londyn, to teraz odkrywaliśmy go na nowo razem. Pokazywaliśmy sobie to, co w Londynie lubiliśmy i często okazywało się, że jest to to samo.

wtorek, 14 stycznia 2014

7. Ola – lipiec 2010



Po dwugodzinnej drzemce John się obudził i widząc na sobie mój koc, a mnie przykrytą bluzą, zrobił zdziwioną minę i powiedział:

Jo: „Ola, przepraszam, czemu nie zabrałaś tego koca?”
O: „Nie miałam sumienia. Zasnąłeś, to jak miałam ściągać? Wszystko w porządku, ja nie spałam, to tak mi było dobrze.”
Jo: „Dzięki, dobra z Ciebie dziewczyna.”
O: „Nawet bardzo dobra, bo mam dla Ciebie rogalika.”
Jo: „O, super! Dzięki, ale następnym razem ja kupuję.”
O: „Spoko.”

I tak zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. On – tak jak ja – pojechał na wycieczkę, żeby sobie coś przemyśleć, więc kiedy któreś z nas widziało to drugie w zadumie, to nie przeszkadzało. Parę razy w ciągu dnia widziałam, że był skupiony na modlitwie. Nie pytałam, bo religia to drażliwy temat, a on też nie zaczynał, więc po prostu zajmowałam się wtedy swoimi sprawami.

John najczęściej uśmiechał się wtedy, kiedy ja się śmiałam i później już razem komentowaliśmy, że to „cute laugh”. I uśmiechał się coraz częściej. Pewnego dnia zapytał ni stąd ni zowąd:

Jo: „Ola, śpisz?”
O: „Nieee, myślę.”
Jo: „Ok, to nie przeszkadzam.”
O: „Dawaj, pogadajmy, dosyć mam tego myślenia.”
Jo: „Super” – jakoś się ożywił – „Lubisz Spreengsteena? Mam akurat kawałek, który uważam za jeden z piękniejszych utworów.”
O: „Szczerze? Znam tylko Streets of Philadelfia i jeszcze coś, ale nie wiem, jaki ma tytuł. Daj, posłucham.”

Wzięłam jego jedną słuchawkę, drugą miał on, więc zetknęliśmy się czubkiem głów, żeby posłuchać.

O: „Faktycznie piękna! To teraz moja kolej. Włączę Ci piosenkę, którą uważam za najcudowniejszą ze wszelkich zbiorów całego świata.”
Jo: „Kogo?”
O: „Może sam zgadniesz? Jest bardzo długa, ale posłuchajmy jej w całości.”
Jo: „Okey.”

Przełączyłam jego słuchawki do mojej mp3. Włączyłam utwór. Po samych pierwszych taktach John mówi:

Jo: „Stairway to heaven, Led Zeppelin, to jest też jeden z moich ulubionych utworów.”

Słuchaliśmy w ciszy i oczywiście łzy mi pociekły. Zauważył to, spytał czy coś się stało, czy mam jakieś wspomnienia z tym utworem.

O: „Wiesz, prawda jest taka, że ja jestem bardzo wrażliwa na muzykę. Utwór nie musi mi się z niczym kojarzyć, żeby mnie wzruszyć czy rozczulić. Stairway to heaven kocham od 13 roku życia i bardzo często tak mam przy nim. Jest piękny sam w sobie, ma głębię, jestem z dala od domu, od problemów, w miłym towarzystwie, jest ciepło, błogo… emocje biorą górę.”
Jo: „Doskonale Cię rozumiem, mam dokładnie tak samo. Może nie do łez, ale czuję muzykę całym sobą. Z resztą, ona towarzyszy mi od najmłodszych lat.”
O: „Trafił swój na swego!”

6. Ola – lipiec 2010



Wyciągnęłam telefon, aby zadzwonić do Madzi przed wejściem do autokaru – w końcu, to jej urodziny. Oczywiście zagadałam się jak to ja i prawie ostatnia weszłam do środka. Tylko parę miejsc było wolnych, mi zależało na takim nie na kole i najlepiej przy oknie. Spytałam się młodego chłopaka po angielsku czy wolne, po czym siadłam. Przedstawiłam się, chłopak też i każde z nas założyło swoje słuchawki ze swoją muzyką. Byłam podekscytowana wycieczką. Nikogo nie znałam, ale tego było mi trzeba. Jechać w nieznane, na długo, z obcymi ludźmi, z ciszą, pomyśleć, zabawić się, wypocząć… Objazdowa wycieczka miesięczna w Hiszpanii wydała mi się idealna. Jeszcze raz zadzwoniłam do Madzi, uśmiałyśmy się jak zwykle, kolega John z Niemiec uśmiechnął się pod nosem, więc spytałam czy mu nie przeszkadzałam rozmową. Powiedział, że nie, nic nie zrozumiał i że mam fajny śmiech. „Cute laugh” – pierwszy raz coś takiego usłyszałam.

Na początku kolega John był małomówny, często siedział zamyślony ze słuchawkami na uszach, patrzył w dal za okno albo miał zamknięte oczy, ale widać było, że nie śpi. Miał na łańcuszku krzyżyk i często trzymał go w ręku i był skupiony, więc podejrzewałam, że się modlił. Czasem wymieniliśmy dwa zdania o pogodzie lub o zwiedzonym zabytku. Staraliśmy się sobie nie przeszkadzać, czasem pytało jedno drugiego czy ma nie za głośno muzykę nastawioną.

Trzeciego dnia oglądaliśmy pomnik. Był on naprawdę ogromny, sprawiał mocne wrażenie. Zapatrzyłam się na niego i zamyśliłam. Stałam tak dłuższą chwilę i nawet nie zauważyłam jak nasz przewodnik – Carlos przestał mówić i wycieczka się przemieściła. Stałam i patrzyłam. Z zadumy wyrwał mnie głos Johna.

Jo: „Hey, Ola!” – powiedział to niezbyt głośno, ale wzdrygnęłam się.
O: „Co?”
Jo: „Lepiej się pospiesz, bo potem nas nie znajdziesz.” – rozejrzałam się, ale nie zauważyłam nikogo z naszej wycieczki.
Jo: „O rany! Ale się zamyśliłam. Ten pomnik wywarł na mnie duże wrażenie.”
P: „No właśnie zauważyłem, że Cię nie ma i zawróciłem. Sorry, że Cię wystraszyłem.”
Jo: „Nie szkodzi. Wolę to niż się zgubić. Dzięki.” – ruszyłam za nim
P: „Widziałem ten pomnik na zdjęciach i zawsze chciałem go zobaczyć na żywo. Ktoś miał pomysł, nie?”
Jo: „Nooooo! I cierpliwość!” – John uśmiechnął się i potaknął
P: „I cierpliwość!”
Jo: „W przeciwieństwie do mnie. Jestem w gorącej wodzie kąpana.”
P: „Ja jestem cierpliwy, ale do czasu.”
Jo: „To chyba jak każdy.”

W tym momencie dołączyliśmy do reszty, zdążyliśmy usłyszeć jak Carlos mówi jeden ze swoich dowcipów i cała wycieczka wybuchnęła śmiechem. Po trzech godzinach była przerwa na obiad, usiedliśmy z Johnem i jeszcze dwójką uczestników przy jednym stoliku. Było wesoło, Chris, kolega z wycieczki, zaczął coś opowiadać, ja oczywiście w śmiech, a John tak parę razy spoglądał na mnie też się śmiejąc, aż w końcu zapytałam:

O: „What?” – John spojrzał na mnie z miną niewiniątka
Jo: „Nic, nic. Po prostu nie mogę się nie śmiać, kiedy Ty się śmiejesz.” – zrobiłam na to smutną minę.
O: „Jak mam się nie śmiać, skoro Chris nas rozbawia?”
Jo: „Ale to w pozytywnym znaczeniu. Masz „cute laugh” i zarażasz śmiechem.” – dałam mu lekkiego kuksańca w bok i powiedziałam:
O: „No! Bo już myślałam… Na ogół jestem wesoła i ciężko mi się powstrzymać od śmiechu.”
Jo: „Wiem, wiem, zdążyłem zauważyć.”

Dużo czasu spędzaliśmy w autokarze obok siebie, więc zaczęliśmy rozmawiać częściej. Mówił, że miałam dobry pomysł z tym kocem do autokaru, on o tym nie pomyślał.

O: „Daj spokój, ja wiem, jakie są takie autokary. Na zewnątrz upał jak nie wiem co, a w środku za to zimno. Wygodniej się przykryć kocykiem niż w kółko przebierać.” – właśnie Carlos ogłosił krótki postój.
O: „Wychodzisz?”
Jo: „Nie, zostaję.”
O: „Ja idę.” – wstając przykryłam Johna swoim kocem – „Korzystaj, póki nie wrócę, potem go zabieram.”
Jo: „Wow, dzięki, od razu lepiej.” – aż się wzdrygnął z zimna.

Stałam na dworze przed autokarem, śmiałam się z Carlosa, przeciągałam się trochę wyciągając ręce do góry. Widziałam, że John patrzy w moją stronę, to mu pomachałam, na co skinął głową i uśmiechnął się lekko. Poszłam do sklepu, kupiłam 2 rogaliki, wróciłam, a tam John pogrążony w słodkim śnie. Przechodząc na swoje miejsce potrąciłam go trochę, ale się nie obudził. Żal mi było zabierać ten koc ze śpiącego kolegi, więc założyłam słuchawki, wtopiłam się w muzykę i patrzyłam za okno.