wtorek, 14 stycznia 2014

6. Ola – lipiec 2010



Wyciągnęłam telefon, aby zadzwonić do Madzi przed wejściem do autokaru – w końcu, to jej urodziny. Oczywiście zagadałam się jak to ja i prawie ostatnia weszłam do środka. Tylko parę miejsc było wolnych, mi zależało na takim nie na kole i najlepiej przy oknie. Spytałam się młodego chłopaka po angielsku czy wolne, po czym siadłam. Przedstawiłam się, chłopak też i każde z nas założyło swoje słuchawki ze swoją muzyką. Byłam podekscytowana wycieczką. Nikogo nie znałam, ale tego było mi trzeba. Jechać w nieznane, na długo, z obcymi ludźmi, z ciszą, pomyśleć, zabawić się, wypocząć… Objazdowa wycieczka miesięczna w Hiszpanii wydała mi się idealna. Jeszcze raz zadzwoniłam do Madzi, uśmiałyśmy się jak zwykle, kolega John z Niemiec uśmiechnął się pod nosem, więc spytałam czy mu nie przeszkadzałam rozmową. Powiedział, że nie, nic nie zrozumiał i że mam fajny śmiech. „Cute laugh” – pierwszy raz coś takiego usłyszałam.

Na początku kolega John był małomówny, często siedział zamyślony ze słuchawkami na uszach, patrzył w dal za okno albo miał zamknięte oczy, ale widać było, że nie śpi. Miał na łańcuszku krzyżyk i często trzymał go w ręku i był skupiony, więc podejrzewałam, że się modlił. Czasem wymieniliśmy dwa zdania o pogodzie lub o zwiedzonym zabytku. Staraliśmy się sobie nie przeszkadzać, czasem pytało jedno drugiego czy ma nie za głośno muzykę nastawioną.

Trzeciego dnia oglądaliśmy pomnik. Był on naprawdę ogromny, sprawiał mocne wrażenie. Zapatrzyłam się na niego i zamyśliłam. Stałam tak dłuższą chwilę i nawet nie zauważyłam jak nasz przewodnik – Carlos przestał mówić i wycieczka się przemieściła. Stałam i patrzyłam. Z zadumy wyrwał mnie głos Johna.

Jo: „Hey, Ola!” – powiedział to niezbyt głośno, ale wzdrygnęłam się.
O: „Co?”
Jo: „Lepiej się pospiesz, bo potem nas nie znajdziesz.” – rozejrzałam się, ale nie zauważyłam nikogo z naszej wycieczki.
Jo: „O rany! Ale się zamyśliłam. Ten pomnik wywarł na mnie duże wrażenie.”
P: „No właśnie zauważyłem, że Cię nie ma i zawróciłem. Sorry, że Cię wystraszyłem.”
Jo: „Nie szkodzi. Wolę to niż się zgubić. Dzięki.” – ruszyłam za nim
P: „Widziałem ten pomnik na zdjęciach i zawsze chciałem go zobaczyć na żywo. Ktoś miał pomysł, nie?”
Jo: „Nooooo! I cierpliwość!” – John uśmiechnął się i potaknął
P: „I cierpliwość!”
Jo: „W przeciwieństwie do mnie. Jestem w gorącej wodzie kąpana.”
P: „Ja jestem cierpliwy, ale do czasu.”
Jo: „To chyba jak każdy.”

W tym momencie dołączyliśmy do reszty, zdążyliśmy usłyszeć jak Carlos mówi jeden ze swoich dowcipów i cała wycieczka wybuchnęła śmiechem. Po trzech godzinach była przerwa na obiad, usiedliśmy z Johnem i jeszcze dwójką uczestników przy jednym stoliku. Było wesoło, Chris, kolega z wycieczki, zaczął coś opowiadać, ja oczywiście w śmiech, a John tak parę razy spoglądał na mnie też się śmiejąc, aż w końcu zapytałam:

O: „What?” – John spojrzał na mnie z miną niewiniątka
Jo: „Nic, nic. Po prostu nie mogę się nie śmiać, kiedy Ty się śmiejesz.” – zrobiłam na to smutną minę.
O: „Jak mam się nie śmiać, skoro Chris nas rozbawia?”
Jo: „Ale to w pozytywnym znaczeniu. Masz „cute laugh” i zarażasz śmiechem.” – dałam mu lekkiego kuksańca w bok i powiedziałam:
O: „No! Bo już myślałam… Na ogół jestem wesoła i ciężko mi się powstrzymać od śmiechu.”
Jo: „Wiem, wiem, zdążyłem zauważyć.”

Dużo czasu spędzaliśmy w autokarze obok siebie, więc zaczęliśmy rozmawiać częściej. Mówił, że miałam dobry pomysł z tym kocem do autokaru, on o tym nie pomyślał.

O: „Daj spokój, ja wiem, jakie są takie autokary. Na zewnątrz upał jak nie wiem co, a w środku za to zimno. Wygodniej się przykryć kocykiem niż w kółko przebierać.” – właśnie Carlos ogłosił krótki postój.
O: „Wychodzisz?”
Jo: „Nie, zostaję.”
O: „Ja idę.” – wstając przykryłam Johna swoim kocem – „Korzystaj, póki nie wrócę, potem go zabieram.”
Jo: „Wow, dzięki, od razu lepiej.” – aż się wzdrygnął z zimna.

Stałam na dworze przed autokarem, śmiałam się z Carlosa, przeciągałam się trochę wyciągając ręce do góry. Widziałam, że John patrzy w moją stronę, to mu pomachałam, na co skinął głową i uśmiechnął się lekko. Poszłam do sklepu, kupiłam 2 rogaliki, wróciłam, a tam John pogrążony w słodkim śnie. Przechodząc na swoje miejsce potrąciłam go trochę, ale się nie obudził. Żal mi było zabierać ten koc ze śpiącego kolegi, więc założyłam słuchawki, wtopiłam się w muzykę i patrzyłam za okno.

6 komentarzy:

  1. Żal mi było zabierać ten koc ze śpiącego kolegi"... dlatego wsunęłam się pod niego i ułożyłam obok :D

    OdpowiedzUsuń
  2. "Hey, Ola!” taaa i pojawiła się moja ulubiona Ola która podskakuje na takie "Hey, Ola!” :) hihi
    zawsze uda mi się ciebie wystaraszyc, chociaż nie chce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy zawsze przy tym rozdziale muszę myśleć o tym samym?

      Usuń
    2. Tak zawsze są te same myśli jak to czytam

      Usuń
  3. Nie zmieniają się od lat...

    OdpowiedzUsuń
  4. A no nie
    Ale milion razy to czytałam i nie zauważyłem pomieszanych literek , no to ładnie składacz tekstu tu pojechał haha
    Dwie autorki, korekty razy dwa i ilesmy wypiły składając tekst hihi

    OdpowiedzUsuń