Po
dwugodzinnej drzemce John się obudził i widząc na sobie mój koc, a mnie
przykrytą bluzą, zrobił zdziwioną minę i powiedział:
Jo:
„Ola, przepraszam, czemu nie zabrałaś tego koca?”
O:
„Nie miałam sumienia. Zasnąłeś, to jak miałam ściągać? Wszystko w porządku, ja
nie spałam, to tak mi było dobrze.”
Jo:
„Dzięki, dobra z Ciebie dziewczyna.”
O:
„Nawet bardzo dobra, bo mam dla Ciebie rogalika.”
Jo:
„O, super! Dzięki, ale następnym razem ja kupuję.”
O:
„Spoko.”
I
tak zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. On – tak jak ja – pojechał na
wycieczkę, żeby sobie coś przemyśleć, więc kiedy któreś z nas widziało to
drugie w zadumie, to nie przeszkadzało. Parę razy w ciągu dnia widziałam, że
był skupiony na modlitwie. Nie pytałam, bo religia to drażliwy temat, a on też
nie zaczynał, więc po prostu zajmowałam się wtedy swoimi sprawami.
John
najczęściej uśmiechał się wtedy, kiedy ja się śmiałam i później już razem
komentowaliśmy, że to „cute laugh”. I uśmiechał się coraz częściej. Pewnego
dnia zapytał ni stąd ni zowąd:
Jo:
„Ola, śpisz?”
O:
„Nieee, myślę.”
Jo:
„Ok, to nie przeszkadzam.”
O:
„Dawaj, pogadajmy, dosyć mam tego myślenia.”
Jo:
„Super” – jakoś się ożywił – „Lubisz Spreengsteena? Mam akurat kawałek, który
uważam za jeden z piękniejszych utworów.”
O:
„Szczerze? Znam tylko Streets of Philadelfia i jeszcze coś, ale nie wiem, jaki
ma tytuł. Daj, posłucham.”
Wzięłam
jego jedną słuchawkę, drugą miał on, więc zetknęliśmy się czubkiem głów, żeby
posłuchać.
O:
„Faktycznie piękna! To teraz moja kolej. Włączę Ci piosenkę, którą uważam za
najcudowniejszą ze wszelkich zbiorów całego świata.”
Jo:
„Kogo?”
O:
„Może sam zgadniesz? Jest bardzo długa, ale posłuchajmy jej w całości.”
Jo:
„Okey.”
Przełączyłam
jego słuchawki do mojej mp3. Włączyłam utwór. Po samych pierwszych taktach John
mówi:
Jo:
„Stairway to heaven, Led Zeppelin, to jest też jeden z moich ulubionych
utworów.”
Słuchaliśmy
w ciszy i oczywiście łzy mi pociekły. Zauważył to, spytał czy coś się stało,
czy mam jakieś wspomnienia z tym utworem.
O:
„Wiesz, prawda jest taka, że ja jestem bardzo wrażliwa na muzykę. Utwór nie
musi mi się z niczym kojarzyć, żeby mnie wzruszyć czy rozczulić. Stairway to
heaven kocham od 13 roku życia i bardzo często tak mam przy nim. Jest piękny
sam w sobie, ma głębię, jestem z dala od domu, od problemów, w miłym
towarzystwie, jest ciepło, błogo… emocje biorą górę.”
Jo:
„Doskonale Cię rozumiem, mam dokładnie tak samo. Może nie do łez, ale czuję
muzykę całym sobą. Z resztą, ona towarzyszy mi od najmłodszych lat.”
O:
„Trafił swój na swego!”
słuchanie muzyki w autokarze jest mega, można się oddać marzeniom... a obok mijają drzewa, samochody, uwielbiam to :)
OdpowiedzUsuńNo to macie coś wspólnego z bohaterką :P
Usuń<3
Usuń