piątek, 31 stycznia 2014

13. Ola – lipiec 2010



Pewnego dnia usłyszałam takie jakby brzdąkanie na gitarze. Zaczęłam nasłuchiwać, wyszłam na balkon, no jak nic to z pokoju Johna. Już miałam przeleźć przez barierkę, ale stuknęłam się w czoło i poszłam do drzwi. Przybrałam groźną minę. Otworzył (oczy mu się rozjaśniły, co zdążyłam zauważyć), a ja od razu prosto z mostu:

O: „Gdzie ona jest?” – uśmiech spełzł z twarzy Johna.
Jo: „Kto?” – zupełnie zgłupiał, a ja miałam dobry ubaw.
O: „Nie udawaj! Słyszałam ją! Dobrze wiesz, o czym mówię!” – John zrobił naprawdę głupią minę, zaczął rozglądać się po pokoju i już dłużej nie wytrzymałam. Wybuchłam takim śmiechem, że aż mi łzy ciekły i ledwo co wydusiłam.
O: „Gitara John, gitara!” – wtedy udał, że chce mnie udusić i zaczął się śmiać.
Jo: „No to się zdradziłem. Ale nie mogłem się powstrzymać.”
O: „Czemu nic mi nie powiedziałeś? Gdzie ją chowałeś cały ten czas?”
Jo: „Jakoś tak sam nie wiem czemu. Nawet jej nie brałem z bagażnika busa.”
O: „Zagrasz mi?” – na to John trochę się zawahał, ale mówi:
Jo: „Jak już wpadłem, to wpadnę do końca. Siadaj. Co sobie życzysz?”
O: „Przecież wiesz, co lubię…” – siadłam obok niego na łóżku i czekałam, aż zacznie. Oczywiście miałam nadzieję na Schody do nieba, ale zagrał Hotel Kalifornia. Nuciliśmy sobie pod nosem, a ja dziwiłam się, że on tak dobrze gra. Dał coś Bruce’a, jeszcze jakiś utwór, którego nie znałam, ale ładny. Po czym przywalił tekstem:
Jo: „Teraz ze specjalną dedykacją dla dziewczyny o najpiękniejszym uśmiechu jaki widziałem.”
O: „Nie?!?!? Umiesz to grać!?!?!?!” – John wzruszył ramionami i usłyszałam pierwsze dźwięki Stairway to heaven. Zagrał całą, nucił bardzo cicho tekst, ja często z nim, też cichutko, ale głównie słuchałam. Gdy skończył nastała cisza. Po chwili, kierowana silnymi emocjami wzięłam jego twarz w swoje ręce i za każdym razem mówiąc „thank you” ucałowałam go 3 razy w policzki. Johna trochę jakby poraziło i jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu pocałował mnie w czoło i powiedział „You are welcome”. Pobrzdąkał jeszcze trochę, ale jakoś tak atmosfera się napięła, więc powiedziałam, że pójdę już spać i skierowałam się do wyjścia. Szedł za mną.

Jo: „Ola?”
O: „Tak?” – odwracając się zauważyłam, że cofnął rękę od mojej.
Jo: „Śpij dobrze.”
O: „Ty też.”

Znowu zagwostka. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale przyznałam się do tego, że coś mnie do Johna ciągnie. Coś mnie ciągnie jak jasna cholera! I jego do mnie chyba też. Myślałam pół nocy, co z tym zrobić, czy dać się ponieść emocjom, Magda, wtajemniczona we wszystko radziła, abym dała szansę sobie i jemu. I to nawet wtedy, kiedy każde by wróciło do siebie i mielibyśmy się nigdy nie spotkać. Ale ja oczywiście – wielki strach - bałam się rozczarowania, cierpienia, zaangażowania. Nie chciałam tak.

Obmyśliłam sobie w nocy naszą rozmowę przy śniadaniu, pomyślałam, że będzie dziwna atmosfera, ale wyszło zwyczajnie, choć poprzedni wieczór zostawił wrażenie wyczuwalne.

Jo: „Dzień dobry.”
O: „Dzień dobry. Tak pięknie wczoraj zagrałeś, że nawet nie zdążyłam zapytać, gdzie się tego nauczyłeś.” – John odetchnął z ulgą.
Jo: „Mówiłem, że muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat.”
O: „No mówiłeś, że muzyka, ale gra na gitarze… Pięknie, naprawdę pięknie.” – tu się uśmiechnął – „Masz to we krwi.”
Jo: „Żebyś wiedziała, że we krwi, rodzice byli bardzo muzykalni.”
O: „Podziwiam muzyków, a w szczególności to, że umieją grać ze słuchu. Usłyszą piosenkę i przetwarzają na nuty, chwyty… uwielbiam słuchać na żywo jak ludzie grają. A jeszcze jak ktoś znajomy gra. Teraz już co prawda nie mam wielu okazji.”
Jo: „Czemu nie masz okazji? A koncerty?”
O: „Koncerty, to tak, ale nie mam okazji widzieć, jak ktoś znajomy gra. Mój chłopak z liceum był perkusistą, mieli z kumplami zespół i czasem bywałam na próbach. Najbardziej ich męczyłam, żeby zagrali „Zombie”, bo to tak fajnie na basowej gitarze wychodziło, a ja tylko siedziałam i patrzyłam. Kocham basową gitarę.” – chwila ciszy – „Co się tak uśmiechasz? No nie mów, że na basowej też umiesz?” – John kiwnął potakująco głową – „Wow, szacunek! No to na basowej też musisz mi zagrać.”
Jo: „Oczywiście, nie ma problemu.” – między słowami właśnie zostało powiedziane, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Przynajmniej ja tak to odczułam. Odpowiedziałam uśmiechem, ale widać było, że John chce jeszcze o coś spytać.
Jo: „A ten chłopak z liceum?”
O: „No?”
Jo: „Dobrym był perkusistą?”
O: „Czy ja wiem? Chyba dobrym. Samouk. Miałam ciary jak grał niektóre piosenki, ale uszy musiałam mieć zatkane, bo takie to głośne, że szok. Stare, dobre czasy. Tzn. stare czasy.”
Jo: „Nie dobre?” – spojrzałam na niego zdumiona – „Przepraszam, nie chciałem być wścibski.”
O: „W porządku. Toksyczny związek, chyba byliśmy za młodzi. Było, minęło.” – chciał chyba jeszcze kontynuować, ale się powstrzymał.

7 komentarzy:

  1. Magdy to mądre babki, dobrze radzą, iść w romans! nie patrzeć do tyłu i do przodu, Ola, daj się ponieść atmosferze :D

    OdpowiedzUsuń
  2. eee GDZIE ONA JEST! - no gdyby to bylo wyrwane z kontektu to bym pomyślała że jakąś babeczkę ma w pokoju, Stairway to heaven- serio ? w dalszym ciagu nie znam xD i on ją też zaprosi na koncert?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tak to miało zabrzmieć :) Czy na koncert zaprosi? Zobaczymy... Zobaczymy...

      Usuń
  3. "Już miałam przeleźć przez barierkę, ale stuknęłam się w czoło i poszłam do drzwi." - haha, to lubię! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. przez barierkę przejść mogło być fajnie :)
    ale jednak drzwi są lepszym wyjściem jak się idzie do kogoś z wizyta :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W pociągu głupio się wygląda z durny usmieszkiem na ustach hehe

    OdpowiedzUsuń