wtorek, 11 listopada 2014

171. Ania – maj 2011

Rozłączył się. Udało mi się nie roześmiać, pomyślałam, że Lilly jest jak Leon, jeszcze taka mała i dziecinna. Spojrzałam na Luke’a, który patrzył w dal powstrzymując się ze śmiechu. Mrugnęłam do niego. Jak dojechaliśmy na miejsce poprosiłam dzieci, aby nie wchodzili do środka, bo to niebezpieczne, a Luke powiedział, że się nimi zajmie. Szybko weszłam do budynku i zapytałam o co chodzi, a okazało się, że jak kładli kable, to odkryli, że rury kanalizacyjne są do wymiany, ale tylko na górze, bo na dole wszystko było ok. Wzięłam głęboki oddech i zapytałam czy mają fachowców, mieli całe szczęście. Oczywiście pokazywali mi to i byli zdziwieni, że rozumiem o co chodzi. Poprosiłam, aby wymienili te rury i zadzwoniłam do Joeya poinformować go o tym. Zadowolony nie był, bo o tym to powinien dowiedzieć się od dewelopera, a nie w trakcie budowy, ale co zrobić. Powiedział, że dobrze zadecydowałam i w takim razie on przyjedzie na budowę jutro, a teraz do domu. Chwilę porozmawiałam jeszcze z panem kierownikiem budowy i zobaczyłam, że patrzy gdzieś za moimi plecami, stał tam Leon. Dalej był już Luke, a Lilly za nim i krzyczała, by jej nie zostawiał.
A: „Leon! O co ja prosiłam?” – podeszłam do niego.
Le: „Uciekłem Luke’owi, bo chciałem zobaczyć, co się dzieje.”
Lu: „Przepraszam Ann, powstrzymywałem go, ale mi uciekł.”
A: „Spokojnie chłopcy, potem porozmawiamy.” – podeszłam szybko do Lilly i wzięłam ją na ręce. – „Spokojnie kochanie, już dobrze. Wystraszyłaś się?”
Li: „Oni mnie w aucie zostawili, Leon uciekł. A ja się bałam.”
A: „Już dobrze, już jesteś bezpieczna, wytrzemy oczy, dobrze?”
Li: „Tak.” – wytarłam jej oczy, nosek i buzię bo płakała,. Popatrzyłam na chłopców.
A: „Dobrze możecie tu wejść i zobaczyć, byle szybko i idziemy.”

Oglądali z ciekawością, choć wiedzieli, że zadowolona nie byłam i na pewno to nie koniec. Dobrze, że w samochodzie miałam chusteczki, takie wilgotne, więc mogli wytrzeć sobie buzie i ręce od kurzu. Lilly musiałam nawet nogi wycierać, bo biegnąc potknęła się i upadła. Ach dzieci pomyślałam. Pierwszy raz byłam z całą trójką sama, do tej pory był albo Leon albo obydwaj chłopcy, ale nigdy cała trójka. Razem potrafili broić, bo Leon nie słuchał Luke’a. Jak byli we dwoje, to jeszcze się udało, bo Luke zawsze go dogonił, a teraz chodziło o to, że zostawili siostrę samą, a ona jest mała i trzeba ją chronić. Uspokoiłam się przy tym zajęciu i normalnie z nimi rozmawiałam. Chciałam, aby sobie to przemyśleli, powiedziałam jedynie że porozmawiamy w domu. Gdy weszliśmy do mieszkania poczułam jakiś miły dla nosa zapach, a to Joey gotował spaghetti. Poprosiłam, aby chłopcy poszli i umyli się, a małą wsadziłam do wanny i wykąpałam. Joey nie rozumiał, co się stało, ale gdy spojrzał na miny swoich synów wiedział, że coś przeskrobali. Zawołałam Joey’a, aby przyniósł czyste rzeczy dla Lilly. Gdy przyszedł do łazienki mała siedziała w ręczniku na pralce, a ja jej rozczesywałam włosy. Już była zadowolona, uśmiechnięta i pokazała mu plasterki na swoich kolankach. Pogłaskał ją po głowie i pocałował w czoło, a mnie w policzek i wyszedł z łazienki. Lilly ubrała się i już radosna poszła na obiad. W kuchni Joey stał z założonymi rękami naprzeciw chłopców i czekał na wyjaśnienie.
J: „Któryś mi powie, co się stało?”
Lu: „Tato, my przepraszamy.”
J: „Kogo? Mnie? Ann? Lilly? Kogo i co się stało?”
Lu: „Eee, bo jak Ann szła do domu powiedziała, żeby nie wychodzić z auta, bo tam jest plac budowy i jest niebezpiecznie. My bardzo chcieliśmy zobaczyć, co tam się dzieje, ale nie poprosiliśmy jej, aby nas zabrała.”
J: „Czyli był wyraźny zakaz opuszczania samochodu. Tak?”
Le: „Tak, ale to ja nie posłuchałem tato, Luke mi mówił, że nie wolno, a ja mu uciekłem.”
J: „Rozumiem, a Luke pobiegł za Tobą, tak?”
Lu: „Wiem, że nie powinienem, bo tam by Ann się nim zajęła, ale ja byłem ciekawy, co się dzieje w domu.”
J: „Zostawiliście Lilly samą?”
Lu, Le: „Tak tato.”
Joey wziął głęboki oddech i popatrzył na mnie i na swoją córkę, która chyba się trochę wystraszyła i parę zdań wcześniej stanęła koło mnie i wyciągnęła ręce, by ją wziąć. Podeszłam z nią na moich rękach i stanęłam koło Joeya.
A: „Chłopcy czy Wy rozumiecie co się stało i co mogło się stać? Wyszliście z auta, zostawiając Lilian samą, bez opieki, chociaż prosiłam.”
Lu: „Ja rozumiem, bardzo przepraszam.”
Le: „Ja też przepraszam.”
A: „Dobrze, przeprosiny przyjęte, prawda Lilly?”
Li: „Tak.”
A: „A w przyszłości jeśli będziecie chcieli zobaczyć, co się dzieje w domu, to proszę się zapytać, a ja na pewno pozwolę. Dobrze?”
Kiwnęli tylko głowami, włącznie z Lilly. Widziałam, że chłopcom jest bardzo przykro i że zrozumieli, więc uważałam, że koniec tematu.
A: „W takim razie czas na obiad.”
J: „Ok, ale to zaraz, bo ode mnie dostaniecie karę.”
Le: „Tato, nie!”
J: „A jednak. Po obiedzie odrobicie lekcje, żadnego komputera, telewizji i bajek na dobranoc.”
Popatrzyłam się na Joeya z niedowierzaniem, ale się nie odezwałam, bo wiedziałam, że jakbym ja wymyśliła karę, to on też by nic nie powiedział. Było mi ich żal, ale musieli ponieść konsekwencje tego, co zrobili.
Le: „Ale tylko dziś?”
J: „Tak, kara dotyczy tylko dzisiejszego dnia, bo stało się to dziś. Jutro jest nowy dzień.”
Lu: „Dobrze, a co jest na obiad?”
J: „Sphagetti bolognese, takie jakie lubicie. Proszę przygotować sztućce, talerze i kubki, a ja już podaję.”

Chłopcy szybko wyciągnęli potrzebne rzeczy z szafek, a Lilian poprosiła o różowy kubek. Miała bowiem taki u taty. Jedliśmy obiad i rozmawialiśmy, chłopcy opowiadali tacie, co robili ostatnio, o domu, że teraz nie wygląda tak jak go widzieli wcześniej, wszystko jest rozkute, dużo kurzu, a Joey ich uspokajał, że zawsze tak to wygląda jak jest remont. Po obiedzie chłopcy poszli do pokoju i odrabiali zadania domowe. Zadzwoniła Tanja i pytała czy wszystko ok, Joey jej powiedział, że chłopcy nie słuchali i mają karę, ale nie wdawał się w szczegóły. Lilly wypakowała ze swojego plecaka lalki i bawiła się w salonie na podłodze, a my z Joeyem oglądaliśmy katalog z panelami. Korzystaliśmy bowiem z każdej wspólnej chwili by wybrać coś do domu. Joey żartował, że kiedyś kradliśmy wspólne chwile na coś przyjemnego, a teraz wybieramy panele. Śmiałam się z tego bardzo, aż Lilian patrzyła o co chodzi. Udało nam się wybrać i stwierdziliśmy, że wszędzie będą takie same. Oli zapodałam już temat i miała myśleć nad tym jak miała wyglądać sypialnia, a Joey powiedział, że zamówi panele. Mieliśmy wspólną listę spraw do załatwienia i oczywiście kalendarz, bo jakoś musiało to wszystko grać. Joey miał doglądać domu jak ja pojadę na tydzień do Polski. Weekend minął bardzo szybko i choć mieliśmy ochotę na coś więcej, to nie udało się, ponieważ Lilian stwierdziła, że śpi z nami, zasypiała w pokoju dzieci, a w nocy wędrowała do nas. Joey odnosił ją pierwszej nocy, ale po trzecim razie dał sobie spokój, bo budziliśmy się wszyscy. Widocznie stęskniła się za tatą i miała potrzebę, aby był blisko. Joey cały weekend poświęcił dzieciom, naprawdę się super bawili. Leon w niedzielę wieczorem stwierdził, że on by został, ale tata wytłumaczył mu, że to jeszcze nie ten czas. W poniedziałek odwieźliśmy ich do szkoły, a potem pojechaliśmy oglądać kafelki i wybraliśmy nawet do kuchni, łazienki i na tarasy. Dobrze, że w sklepach nie trzeba było od razu ich odbierać tylko można było zamówić, żeby przywieźli za miesiąc. Coraz więcej było kupionych rzeczy, a dom nadal nie wyglądał tak jak trzeba. Pojechaliśmy tam i okazało się, że kierownik wiedząc, że jest plan napięty poprosił ludzi, aby pracowali w niedzielę, więc uwinęli się szybko z tymi rurami i były już gotowe. Po południu znowu miała wejść ekipa od kabli, a od następnego dnia ekipa od okien. Był tylko jeden dzień zwłoki, co nas ucieszyło. Bo w przyszłym tygodniu miał być montowany piec w kotłowni, a do niego miała być inna ekipa, więc musieli się wszyscy sprężyć. Kierownik uspokoił nas, że on nad wszystkim panuje i wszystko będzie zrobione w takim czasie jak się umówili z Josephem. Nawet jak wyjdzie taka niespodzianka jak w piątek to i tak wszystko będzie w terminie. Odetchnęliśmy z ulgą, bo w kolejnym tygodniu miało mnie nie być, a Joey nie za bardzo miał czas na przyjazd. Wracając stwierdziliśmy, że najwyżej poprosi Paddyego, aby zajrzał. Pytanie tylko czy on nie będzie zajęty, ale jak to Joey stwierdził jeszcze jest Jimmy i najwyżej jego poprosi. Odwiózł mnie do domu, a sam pojechał na trening, bo szykował się na zawody i musiał ćwiczyć. Zadzwoniłam do Oli i powiedziałam jej, co kupiliśmy, ale nie mogła za długo rozmawiać i umówiłyśmy się na piątek, bo leciałam do niej. Resztę dnia spędziłam odpisując na maile, bo przez weekend znowu się nazbierało. Coraz lepiej mi szło, więc byłam spokojna. Dni szybko płynęły, ale znaleźliśmy z Josephem trochę czasu dla siebie i spędziliśmy go miło i upojnie. W czwartek pojechałam na budowę, a tam już prawie wszystkie kable położone i większość okien wstawiona. W następnym tygodniu powinno pójść dobrze, a potem zacznie się trzy tygodniowe gipsowanie, ścieranie, kładzenie, a na koniec malowanie ścian. Farby już prawie wszystkie kupione, więc spokojnie mogłam wyjechać. W piątek rano chyba było koło piątej obudziło mnie delikatne całowanie po szyi, już nie mówiąc o rękach na brzuchu i piersiach. Byłam nieco zdziwiona i chciałam coś zaprotestować, zapytać, ale Joey mi nie pozwolił, bo zamknął mi usta swoimi. Całowaliśmy się przez chwilę, a potem pozbyliśmy się resztek rzeczy, które mieliśmy na sobie, bo Joey spał tylko w bokserkach, a ja miałam niewiele więcej. Jego ręce już były wszędzie, moje też nie próżnowały. Całowaliśmy się, dotykaliśmy, było cudownie. Dwie godziny później zadzwonił budzik by nas obudzić, no to trochę za późno, bo już nie spaliśmy. Potem poszliśmy pod prysznic i zeszło się tam nam około pół godziny. Przy kawie Joseph powiedział, że to było nasze ostatnie takie długie pożegnanie, bo potem to już będziemy razem. Stwierdził, że już tęskni, bo ostatnie dwa tygodnie były świetne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz