czwartek, 25 czerwca 2015

194. Ola – sierpień 2011

Czułam się dobrze, było mi błogo, jednak zastanawiałam się czy to nie sen. Paddy rozluźnił uścisk, spojrzał na mnie błyszczącymi oczyma i spytał:
P: „Podoba Ci się?”
O: „Co?” – nie wiedziałam, o co mnie pyta.
P: „Pierścionek. Podoba Ci się?”
O: „A! Nie wiem.” – dopiero teraz podniosłam dłoń do góry, żeby zobaczyć, Paddy się zaśmiał. Delikatny, z białego złota, z brylantem.
O: „Jest piękny.” – Paddy dostał CMOKa w usta. – „Ale powiedz mi, czy to się stało naprawdę?”
P: „Tak, naprawdę, chociaż sam jeszcze w to nie wierzę.”
O: „Robiłeś podchody, a ja się nie zorientowałam. Ale dobrze, bo jakbyś tak wypalił nagle, to nie wiedziałabym, co odpowiedzieć.”
P: „Nie było łatwo. Od miesiąca o tym myślałem.”
O: „Od miesiąca? Wow! A skąd znasz mój rozmiar. Pasuje idealnie.”
P: „Zmierzyłem Twój pierścionek jak byłaś w Kolonii.”
O: „Nie wierzę! Wszystko sobie zaplanowałeś.”
P: „Tak, zaplanowałem.” – znowu zrobił poważną minę – „Nikogo wcześniej nie byłem tak pewny jak teraz Ciebie. Wiedziałem, że tego chcę, problemem i strachem było dla mnie to, jak Ty zareagujesz.”
O: „Hmm… Jestem szczęśliwa, ale jeszcze nie wierzę, że to się stało. Chyba się zgodziłam, prawda?”
P: „Tak Kochanie, zgodziłaś się. I teraz mam ochotę krzyczeć na cały głos, że jesteś moją narzeczoną!”
O: „Wariat! A ktoś o tym wie?”
P: „Nie, tylko my dwoje. Nikt nic nie wie, a pierścionek wybierałem sam.”
O: „Znasz mnie w takim razie, bo dobrze trafiłeś.”
P: „Starałem się. Normalnie chyba napiszę zaraz piosenkę. Melodia układa mi się w głowie.”
O: „Naprawdę wariat.”
Położyłam się na plecach i ponownie popatrzyłam na mój zaręczynowy pierścionek.
Zostaliśmy na tej plaży jeszcze z godzinę prawie się nie odzywając, ale cały czas trzymając za ręce. Nie mogłam uwierzyć, ze to mi się przytrafiło, byłam zaręczona. Zaręczona! Z Paddym Kelly! Tym Paddym Kelly! Moim Paddym Kelly! Moim narzeczonym! Serce znowu zaczęło bić szybciej.
O: „Paddy?”
P: „Tak?”
O: „Jesteś moim narzeczonym!”
P: „Potwierdzam.”

Zaczęliśmy się zbierać, wracaliśmy też w milczeniu. Chyba musiało do nas dotrzeć to, co się wydarzyło. W hotelu Paddy zatrzymał się w recepcji, powiedział coś po hiszpańsku i poszliśmy do pokoju. Wyszliśmy jeszcze na balkon, a za 5 min ktoś zapukał do pokoju, Paddy poderwał się, żeby otworzyć i wjechał szampan w kubełku. Jak na filmach amerykańskich! Zaczęłam się śmiać mówiąc po polsku, że jest wariatem. Zrozumiał i odpowiedział w moim języku, że ja też jestem wariatka, ale to bardzo dobrze. Szampana piliśmy na balkonie, ja co chwilę spoglądałam na pierścionek. Przerwałam ciszę.

O: „Paddy. I co teraz będzie?”
P: „Z czym?”
O: „No z tym.” – kiwnęłam głową na wyciągniętą dłoń.
P: „No jak to co? Weźmiemy ślub i zamieszkamy razem.”
O: „Coooo? Ślub?” – zrobiłam wielkie oczy, ale Paddy jeszcze większe i spojrzał na mnie z przerażeniem. Po zastanowieniu się dodałam: „Właściwie, to zazwyczaj zaręczyny kończą się ślubem.”
P: „Nastraszyłaś mnie. Ale to chyba dlatego, że nie możesz wyjść z szoku.”
O: „Tak. I na razie nacieszmy się tym, a potem będziemy mówić o ślubie, dobrze?”
P: „Dobrze Skarbie.”

Zasnęliśmy nad ranem budząc się dopiero koło południa w piątek. Patrick spojrzał na zegarek i kazał się szybko zbierać mówiąc, że 'jedziemy na wycieczka'. Tak pospieszał, że aż sam mnie spakował w torbę, prawie wybiegliśmy z hotelu bez śniadania, natychmiast zatrzymał taksówkę i pojechaliśmy do portu, gdzie czekał na nas jacht. Oniemiałam z wrażenia! Jacht był pokaźny i okazało się, że wraz z innymi podróżnymi płyniemy na rejs aż do wieczora. Od razu zaciągnął mnie na śniadanie, potem opalaliśmy się, kąpaliśmy, a wieczorem był obiad i tańce. Sama nie wiem, kiedy ten piątek minął i jak to się stało, że wieczorem w sobotę byliśmy już w Kolonii. Od czwartku do soboty żyłam jak w transie, jakby to nie było moje życie, a film. Ustaliliśmy, że nie będziemy na razie dyskutować o ślubie tylko cieszyć się zaręczynami. I że rodzinie będziemy mówić osobiście, dlatego mieliśmy wracać przez Kolonię. Patrick sobie wszystko ułożył. Chciał się przepakować i lecieć do Warszawy, a co najlepsze bilety miał już kupione. Myślałam, że z lotniska pojedziemy taksówką do Patricka, ale to Joseph nas odebrał. Powiedział, że Ania zrobiła już kolację, bo lodówka u Paddiego na pewno pusta, a my ochoczo przyjęliśmy zaproszenie i ruszyliśmy do Siegburga. Oczywiście wyściskałyśmy się z Anią jak na nas przystało i usiedliśmy do stołu. Rozglądałam się po domu i widziałam, że już inaczej wygląda, stawał się coraz cieplejszy, coraz taki bardziej mieszkalny. Oni już tam trochę mieszkali, ale widać, że jeszcze nie do końca było wszystko poukładane. Usiedliśmy do stołu w salonie. Leona akurat nie było, bo spał u siebie. Jedliśmy i opowiadaliśmy o wakacjach, aż w końcu Paddy kopnął mnie porozumiewawczo pod stołem. Roześmiałam się i kontynuowałam.
O: „…i to był ten sam pomnik, przy którym w zeszłym roku rozmawialiśmy z Paddym na wycieczce. No! A potem pojechaliśmy do Barcelony i tam spędziliśmy tydzień.”
A: „I o Barcelonie już? Mnie też się to miasto bardzo spodobało. Mam nadzieję, że tam wrócę.”
J: „Na pewno kochanie, ale obawiam się, że nie w tym roku.”
O: „Aniu, a pamiętasz, co dostałam ostatnio od Patricka?”
A: „Tak, kolczyki.”
O: „A co już miałam?”
A: „Łańcuszek i bransoletkę.”
O: „To czego brakowało?”
A: „No czekaj, nie wiem. Miałaś bransoletkę, kolczyki podał przeze mnie…”
O: „Łańcuszek.”
A: „…no tak, łańcuszek. No to co? Nie komplet?”
J: „Pierścionka! Brakowało pierścionka!” – Joey zaczął się śmiać, myśląc, że jest taki zabawny, a Paddy wziął mnie za rękę i powiedział:
P: „Zgadłeś! Pierścionka! Zaręczyliśmy się."
Joey na chwilę zamarł, po czym klepnął się po udach i zaczął nam gratulować. Rzucił się uścisnąć Patricka, a mnie o mało nie udusił, poderwał z kanapy i zakręcił w koło. Ania dalej nie rozumiała, bo gapiła się i nic nie mówiła. Joseph stanął za nią opierając jej ręce na ramionach.
J: „Kochanie, dobre wychowanie nakazuje pogratulować jak ktoś Ci mówi taką wiadomość.” – chyba dopiero to podziałało na Anię, bo wrzasnęła, aż Joey się wzdrygnął i rzuciła się do nas.
A: „Jestem w szoku, totalnie mnie zaskoczyliście, gratuluję!” – przytuliła mnie mocno, odsunęła się, popatrzyła na mnie i jeszcze raz przytuliła mówiąc, że się bardzo, ale to bardzo cieszy. Wyściskała Patricka, Joey gdzieś zniknął i wrócił z szampanem mówiąc, że trzeba to uczcić i polał wszystkim.
J: „No to Wasze zdrowie!”
P: „A kto nas odwiezie jak Ty się napijesz?”
J: „No taka okazja, to sobie nie odmówię, a Wy zostaniecie do jutra.”
Spojrzeliśmy po sobie i razem odpowiedzieliśmy „ok”. Ania wypiła kieliszek duszkiem.
A: „No to opowiadać mi tutaj dalej o tej Barcelonie, nie pomijając szczegółów jak to się w ogóle stało.”

Więc jedno przez drugie opowiadaliśmy i zeszło się do północy. Dobrze, że była to sobota. 

2 komentarze:

  1. Kochanie, dobre wychowanie nakazuje pogratulować jak ktoś Ci nowo taka rzecz. Hahaha. Joey jest najlepszy!

    OdpowiedzUsuń