Czułam się dobrze, było mi błogo, jednak
zastanawiałam się czy to nie sen. Paddy rozluźnił uścisk, spojrzał na mnie
błyszczącymi oczyma i spytał:
P: „Podoba Ci się?”
O: „Co?” – nie wiedziałam, o co mnie
pyta.
P: „Pierścionek. Podoba Ci się?”
O: „A! Nie wiem.” – dopiero teraz
podniosłam dłoń do góry, żeby zobaczyć, Paddy się zaśmiał. Delikatny, z białego
złota, z brylantem.
O: „Jest piękny.” – Paddy dostał CMOKa w
usta. – „Ale powiedz mi, czy to się stało naprawdę?”
P: „Tak, naprawdę, chociaż sam jeszcze w
to nie wierzę.”
O: „Robiłeś podchody, a ja się nie
zorientowałam. Ale dobrze, bo jakbyś tak wypalił nagle, to nie wiedziałabym, co
odpowiedzieć.”
P: „Nie było łatwo. Od miesiąca o tym
myślałem.”
O: „Od miesiąca? Wow! A skąd znasz mój
rozmiar. Pasuje idealnie.”
P: „Zmierzyłem Twój pierścionek jak
byłaś w Kolonii.”
O: „Nie wierzę! Wszystko sobie
zaplanowałeś.”
P: „Tak, zaplanowałem.” – znowu zrobił
poważną minę – „Nikogo wcześniej nie byłem tak pewny jak teraz Ciebie.
Wiedziałem, że tego chcę, problemem i strachem było dla mnie to, jak Ty
zareagujesz.”
O: „Hmm… Jestem szczęśliwa, ale jeszcze
nie wierzę, że to się stało. Chyba się zgodziłam, prawda?”
P: „Tak Kochanie, zgodziłaś się. I teraz
mam ochotę krzyczeć na cały głos, że jesteś moją narzeczoną!”
O: „Wariat! A ktoś o tym wie?”
P: „Nie, tylko my dwoje. Nikt nic nie
wie, a pierścionek wybierałem sam.”
O: „Znasz mnie w takim razie, bo dobrze
trafiłeś.”
P: „Starałem się. Normalnie chyba
napiszę zaraz piosenkę. Melodia układa mi się w głowie.”
O: „Naprawdę wariat.”
Położyłam się na plecach i ponownie
popatrzyłam na mój zaręczynowy pierścionek.
Zostaliśmy na tej plaży jeszcze z godzinę
prawie się nie odzywając, ale cały czas trzymając za ręce. Nie mogłam uwierzyć,
ze to mi się przytrafiło, byłam zaręczona. Zaręczona! Z Paddym Kelly! Tym
Paddym Kelly! Moim Paddym Kelly! Moim narzeczonym! Serce znowu zaczęło bić
szybciej.
O: „Paddy?”
P: „Tak?”
O: „Jesteś moim narzeczonym!”
P: „Potwierdzam.”
Zaczęliśmy się zbierać, wracaliśmy też w milczeniu. Chyba musiało do nas dotrzeć to, co się wydarzyło. W hotelu Paddy zatrzymał się w recepcji, powiedział coś po hiszpańsku i poszliśmy do pokoju. Wyszliśmy jeszcze na balkon, a za 5 min ktoś zapukał do pokoju, Paddy poderwał się, żeby otworzyć i wjechał szampan w kubełku. Jak na filmach amerykańskich! Zaczęłam się śmiać mówiąc po polsku, że jest wariatem. Zrozumiał i odpowiedział w moim języku, że ja też jestem wariatka, ale to bardzo dobrze. Szampana piliśmy na balkonie, ja co chwilę spoglądałam na pierścionek. Przerwałam ciszę.
O: „Paddy. I co teraz będzie?”
P: „Z czym?”
O: „No z tym.” – kiwnęłam głową na
wyciągniętą dłoń.
P: „No jak to co? Weźmiemy ślub i
zamieszkamy razem.”
O: „Coooo? Ślub?” – zrobiłam wielkie oczy,
ale Paddy jeszcze większe i spojrzał na mnie z przerażeniem. Po zastanowieniu
się dodałam: „Właściwie, to zazwyczaj zaręczyny kończą się ślubem.”
P: „Nastraszyłaś mnie. Ale to chyba
dlatego, że nie możesz wyjść z szoku.”
O: „Tak. I na razie nacieszmy się tym, a
potem będziemy mówić o ślubie, dobrze?”
P: „Dobrze Skarbie.”
Zasnęliśmy nad ranem budząc się dopiero
koło południa w piątek. Patrick spojrzał na zegarek i kazał się szybko zbierać
mówiąc, że 'jedziemy na wycieczka'. Tak pospieszał, że aż sam mnie spakował w
torbę, prawie wybiegliśmy z hotelu bez śniadania, natychmiast zatrzymał
taksówkę i pojechaliśmy do portu, gdzie czekał na nas jacht. Oniemiałam z
wrażenia! Jacht był pokaźny i okazało się, że wraz z innymi podróżnymi płyniemy
na rejs aż do wieczora. Od razu zaciągnął mnie na śniadanie, potem opalaliśmy
się, kąpaliśmy, a wieczorem był obiad i tańce. Sama nie wiem, kiedy ten piątek
minął i jak to się stało, że wieczorem w sobotę byliśmy już w Kolonii. Od
czwartku do soboty żyłam jak w transie, jakby to nie było moje życie, a film.
Ustaliliśmy, że nie będziemy na razie dyskutować o ślubie tylko cieszyć się
zaręczynami. I że rodzinie będziemy mówić osobiście, dlatego mieliśmy wracać
przez Kolonię. Patrick sobie wszystko ułożył. Chciał się przepakować i lecieć
do Warszawy, a co najlepsze bilety miał już kupione. Myślałam, że z lotniska
pojedziemy taksówką do Patricka, ale to Joseph nas odebrał. Powiedział, że Ania
zrobiła już kolację, bo lodówka u Paddiego na pewno pusta, a my ochoczo
przyjęliśmy zaproszenie i ruszyliśmy do Siegburga. Oczywiście wyściskałyśmy się
z Anią jak na nas przystało i usiedliśmy do stołu. Rozglądałam się po domu i
widziałam, że już inaczej wygląda, stawał się coraz cieplejszy, coraz taki
bardziej mieszkalny. Oni już tam trochę mieszkali, ale widać, że jeszcze nie do
końca było wszystko poukładane. Usiedliśmy do stołu w salonie. Leona akurat nie
było, bo spał u siebie. Jedliśmy i opowiadaliśmy o wakacjach, aż w końcu Paddy
kopnął mnie porozumiewawczo pod stołem. Roześmiałam się i kontynuowałam.
O: „…i to był ten sam pomnik, przy którym
w zeszłym roku rozmawialiśmy z Paddym na wycieczce. No! A potem pojechaliśmy do
Barcelony i tam spędziliśmy tydzień.”
A: „I o Barcelonie już? Mnie też się to
miasto bardzo spodobało. Mam nadzieję, że tam wrócę.”
J: „Na pewno kochanie, ale obawiam się, że
nie w tym roku.”
O: „Aniu, a pamiętasz, co dostałam
ostatnio od Patricka?”
A: „Tak, kolczyki.”
O: „A co już miałam?”
A: „Łańcuszek i bransoletkę.”
O: „To czego brakowało?”
A: „No czekaj, nie wiem. Miałaś bransoletkę,
kolczyki podał przeze mnie…”
O: „Łańcuszek.”
A: „…no tak, łańcuszek. No to co? Nie
komplet?”
J: „Pierścionka! Brakowało pierścionka!” –
Joey zaczął się śmiać, myśląc, że jest taki zabawny, a Paddy wziął mnie za rękę
i powiedział:
P: „Zgadłeś! Pierścionka! Zaręczyliśmy
się."
Joey na chwilę zamarł, po czym klepnął się
po udach i zaczął nam gratulować. Rzucił się uścisnąć Patricka, a mnie o mało
nie udusił, poderwał z kanapy i zakręcił w koło. Ania dalej nie rozumiała, bo
gapiła się i nic nie mówiła. Joseph stanął za nią opierając jej ręce na
ramionach.
J: „Kochanie, dobre wychowanie nakazuje
pogratulować jak ktoś Ci mówi taką wiadomość.” – chyba dopiero to podziałało na
Anię, bo wrzasnęła, aż Joey się wzdrygnął i rzuciła się do nas.
A: „Jestem w szoku, totalnie mnie
zaskoczyliście, gratuluję!” – przytuliła mnie mocno, odsunęła się, popatrzyła
na mnie i jeszcze raz przytuliła mówiąc, że się bardzo, ale to bardzo cieszy.
Wyściskała Patricka, Joey gdzieś zniknął i wrócił z szampanem mówiąc, że trzeba
to uczcić i polał wszystkim.
J: „No to Wasze zdrowie!”
P: „A kto nas odwiezie jak Ty się
napijesz?”
J: „No taka okazja, to sobie nie odmówię,
a Wy zostaniecie do jutra.”
Spojrzeliśmy po sobie i razem
odpowiedzieliśmy „ok”. Ania wypiła kieliszek duszkiem.
A: „No to opowiadać mi tutaj dalej o tej
Barcelonie, nie pomijając szczegółów jak to się w ogóle stało.”
Więc jedno przez drugie opowiadaliśmy i
zeszło się do północy. Dobrze, że była to sobota.
Kochanie, dobre wychowanie nakazuje pogratulować jak ktoś Ci nowo taka rzecz. Hahaha. Joey jest najlepszy!
OdpowiedzUsuńHaha bezczelny:)
OdpowiedzUsuń