czwartek, 11 czerwca 2015

187. Ania – lipiec 2011

W poniedziałek rano obudził nas telefon, dzwoniła Maite. Po krótkiej rozmowie umówiłam się, że pojadę po nią i Josephine, zabierając je do Siegburga. Joey miał jechać na trening i potem załatwiać swoje biznesowe sprawy. Chciałam mu zrobić niespodziankę i przygotować sypialnię, więc umówiłam się z nim, że zadzwonię do niego. Jeśliby udało się wszystko przygotować, to mieliśmy spać już w domu. Pomógł mi zapakować bagażnik, bo jeszcze coś wywoziłam, ale powoli wszystko znikało z mieszkania. Zabrałam Maite i małą Josie i ruszyłyśmy do Siegburga. Po dotarciu od razu zabrałyśmy się za pracę i segregowałyśmy rzeczy. Częściowo już kuchnia była gotowa, za salon wcale się nie zabierałyśmy, bo po naradzie uznałyśmy, że najpierw przygotujemy pomieszczenia, które są potrzebne do mieszkania w domu. Około 11 przyjechały meble, panowie zanieśli paczki z meblami na górę i złożyli łóżko i szafeczki. Mieli wprawę i szybko im to poszło, my byśmy dłużej to robiły. Byłyśmy szczęśliwe, bo zostało nam tylko ułożyć wszystko według projektu, umyć okna, założyć zasłony, powiesić obrazki na ścianie. Zajęło nam to trochę czasu z przerwą na obiad, ale byłyśmy zadowolone z efektu. Zadzwoniłyśmy do Oli, a potem wysłałyśmy jej zdjęcia na maila. Około 18 Florent przyjechał z drugą córką po Maite i Josie. Joey zadzwonił mówiąc, że już skończył pracę na dziś, to mu powiedziałam, żeby przyjechał do Siegburga, bo mam dla niego niespodziankę. Powiedział, że jedzie, pytał tylko czy będzie miał się w co przebrać. Przyjechał po godzinie, stwierdził, że się wykąpie, a że łazienka na dole była już w pełni sprawna to tam się udał, potem usłyszałam, że poszedł na górę do pokoju dzieci, bo tam wiedział, że są już łóżka i pewnie myślał, że tam będziemy spać. Byłam w kuchni, podeszłam do schodów i krzyknęłam.
A: „Joey!”
J: „No co tam?”
A: „Czy możesz mi z sypialni przynieść takie niebieskie pudło, bo zapomniałam.”
J: „Dobrze, zaraz Ci przyniosę.”
Śmiać mi się chciało, ale po cichutku weszłam na piętro i podeszłam do drzwi sypialni. Joseph stał na środku pokoju i rozglądał się, stanęłam sobie koło drzwi i oparłam się o futrynę. Zobaczył mnie, podszedł, przyciągnął do siebie i pocałował tak, że aż mi się nogi ugięły. Potem staliśmy objęci, aż Joey odzyskał głos.
J: „Kochanie, to ta niespodzianka? Rewelacyjna ta sypialnia.”
A: „Cieszę się, że Ci się podoba. Starałyśmy się z Olą.”
J: „Rewelacyjnie. Tak powinna wyglądać sypialnia, mało mebli, za to dodatki. Bardzo mi się podoba.”
A: „Meble niepotrzebne, bo mamy garderobę. A tu powinno być przytulnie i miło, bo to taka nasza oaza.”
J: „Zrobiłyście tu kawał dobrej roboty. Ty, Ola.”
A: „I Maite. Dziś tu ze mną była i bardzo mi pomogła.”
J: „Teraz już wiem, dlaczego uparłaś się dziś tu spać.”
A: „Chciałam Ci niespodziankę zrobić.  A teraz chodź na kolację.”
J: „Nawet nie będę protestować.”

Zeszliśmy na dół, zjedliśmy kolację, a potem poszliśmy do sypialni, długo w noc nie śpiąc. Rano Joseph miał świetny nastrój, żartował, cały czas mnie całował, a potem stwierdził, że wybrałyśmy z Olą świetny materac. Kolejną noc mieliśmy już spędzić w domu, bo Joey nie chciał słyszeć o innej opcji, więc wymyśliliśmy wspólnie, że pojadę do mieszkania i tam skończę pakowanie, Joey przyjedzie wieczorem i zabierzemy rzeczy dwoma samochodami, a wtedy w mieszkaniu, gdy nic naszego nie zostanie, będzie go można posprzątać i przygotować do wynajmu. Joseph stwierdził, że już nie chce inaczej, jak mieszkanie  w domu, mimo, że jeszcze nie był gotowy. Po czułym pożegnaniu, każde wsiadło do swojego auta i pojechało w swoją stronę. Pomyślałam, że dobrze, że w pracy była ta awaria, bo jestem w stanie dużo rzeczy zrobić. Pościągałam ze ścian wszystkie obrazy, zdjęcia, schowałam do pudła. Wiedząc, że nie będziemy już tu mieszkać mogłam wszystko pakować jak leci, a nie tylko część rzeczy. Dzieci już w całości były spakowane, więc po spakowaniu reszty naszych ubrań i innych szpargałów zrobiłam sobie przerwę. Zadzwonił dzwonek do drzwi i okazało się, że to Tanja z dziećmi, bo biedactwa stęskniły się. Przywitałam się z nimi, a po chwili dzieci poszły przejść się po mieszkaniu, byli bardzo zdziwieni, że ich pokoju praktycznie już nie ma, pytali gdzie są ich rzeczy, to wyjaśniłam, że część rzeczy jest już w domu, a część tu, ale dziś z ich tatą zabierzemy pewnie i te, do domu. Leon bardzo prosił by mógł przyjechać na weekend do nas, bo się stęsknił i jak Tanja się wahała Luke poprosił ją o to też, by się zgodziła, a Lilly, zawsze zgapiała po starszych braciach również do nich dołączyła. Tanja nie była pewna, bo nie wiedziała czy tam jest gdzie spać, zapytała mnie o to, więc powiedziałam, że tak. Wszedł Joseph do mieszkania i dzieci rzuciły się na niego z radości. Chyba po 10 minutach mu odpuściły, więc powiedział do Tanji cześć, a mi dał buziaka, byłam w lekkim szoku, bo nigdy wcześniej tego nie robił. Ona nie była zadowolona tym co zobaczyła, a ja tylko się do niego uśmiechnęłam. Dzieci poprosiły tatę, czy by nie mogli na weekend przyjechać do nas do Siegburga i Joey się zgodził, pod warunkiem, że ich mama nie będzie miała nic przeciwko. Chyba nie miała wyboru i wyraziła zgodę. Omówiliśmy sprawę z Tanją i musieli iść, bo dzwonił Stive, że już wraca. Gdy wyszli Joey zapytał, co jeszcze trzeba pakować, więc powiedziałam, że jeszcze łazienkę, kuchnię i szafę z przedpokoju. Nie było szansy na zabranie wszystkiego, ale chociaż jakąś część. Joey poszedł do łazienki i słyszałam jak wkłada wszystko do kartonów. Ja poszłam na korytarz i do worka na śmieci wrzucałam buty, bo tak więcej się mieściło. Z drugiej szafy wyciągnęłam płaszcze, kurtki i włożyłam to do takich specjalnych worków foliowych. Kolejna szafa była z ręcznikami, obrusami, ścierkami oraz pościelą, więc zapakowałam to do worków na śmieci. Joey przyszedł z łazienki i powiedział, że tam nic nie zostało, to samo mogłam powiedzieć o przedpokoju. Stwierdziliśmy, że więcej nie uda nam się spakować, więc zaczęliśmy to znosić do samochodów. W moim aucie Joey tak poukładał, że dość dużo się zmieściło, bo cały bagażnik, tylna kanapa, przednie siedzenie, a nawet na podłodze. W Josepha aucie mniej się zmieściło, ale stwierdziliśmy, że dość dużo na raz. W sumie do zabrania była tylko kuchnia, a raczej naczynia i garnki z niej. Cieszyłam się, że mimo tego, że dom nie jest skończony, to już w nim będziemy, a reszta się jakoś ułoży. W środę już pojechałam do pracy i udało mi się wyjść dopiero koło 18, bo przez awarię musieliśmy nadgonić pracę. Pojechałam do mieszkania i do 20 pakowałam, co się da z kuchni, by o 20:30 wyjść, bo musiałam jeszcze dojechać. 

1 komentarz:

  1. Zgodnie z prośbą, kontynuujemy bloga. Zapraszamy na części co drugi dzień, w każdy nieparzysty dzień miesiąca. Pozdrawiamy serdecznie! Ola i Ania

    OdpowiedzUsuń