czwartek, 17 lipca 2014

158. Ola – kwiecień 2011



W sobotę zwlekliśmy się koło południa, bo obiecaliśmy Maite wizytę na treningu. Widać było, że jest nie wyspana i zmęczona, za to jej partner – Christian miał pełno zapału. Jak się dowiedział, że ja też tańczę, to wyciągnął do mnie rękę i z pewną siebie miną tancerza powiedział, żebym pokazała, co potrafię. No to pokazałam. Maite aż się rozkręciła po naszej salsie mówiąc, że ona nigdy tak nie zatańczy, ale powiedziałam, że bzdura, bo świetnie jej idzie i na pewno wygra. Spędziliśmy na sali chyba ze 4 godziny, nawet Paddy się czegoś nauczył. Przyszedł kamerzysta z programu, żeby nagrać kawałek próby. Maite uprosiła Patricka, aby zgodził się wystąpić w filmiku, więc powiedział, że przyszedł podglądać siostrę i stwierdza, że jest świetna. Ja nie chciałam być widoczna, więc siedziałam w kąciku. Wróciliśmy do domu na kolację, którą były frytki z serem i Patrick zarządził wczesne spanie, bo powiedział, że jutro długi dzień przed nami. Nie wiedziałam, co ma na myśli, ale po jego uśmieszku domyśliłam się, że coś szykuje. Nie myliłam się. Pobudka była o 8, ale nie daliśmy rady wstać, zwlekliśmy się o 9. Paddy wydał polecenie ubrania się w jeansy. Założyliśmy kurtki, szaliki i czapki z daszkiem i wyglądaliśmy, jakbyśmy szli na wycieczkę. I okazało się, że jechaliśmy właśnie na wycieczkę, ale Paddy nie chciał nic zdradzić. Dojechaliśmy taksówką do dworca, dostałam bilet i miałam wsiąść do tego samego pociągu, co Patrick, ale innym wejściem. Znowu ta jego ostrożność. Podróż trwała około godziny, potem spacerkiem ze 20 min, na szczęście już razem, ale konspiracyjnie. Czułam się jak mała dziewczynka, która musi ostrożnie iść poboczem. Miałam świetną zabawę, ale Paddy się nie śmiał, bo myślał, że żartuję sobie z niego. Ujrzałam pagórek, a za nim, w dolinie ogromne wesołe miasteczko. Oczy wyszły mi z orbit, bo takie coś widziałam jedynie u wuja w Danii. Paddy zobaczył moją minę i rzekł:
P: „No to teraz się zabawimy! Mamy cały dzień.”
O: „Wow! Ale wymyśliłeś.” – rzuciłam się mu na szyję i cmoknęłam.
Najpierw poszliśmy do kręcących się filiżanek, nie dość, że wkoło, to jeszcze wokół własnej osi. Potem zakręceni mocno strzelaliśmy na strzelnicy i chyba dzięki tym filiżankom nawet trafiłam raz, a Paddy aż cztery. Wygrał pluszowego misia, którego oczywiście dał mi i czułam się normalnie jak w amerykańskim filmie chodząc z tym misiem po parku rozrywki. Potem była kolejka górska, gdzie siedząc w drugim wagoniku wtulałam się w Patricka i misia krzycząc w niebogłosy. Paddy stwierdził, że skoro nie jesteśmy samochodem, to idziemy na piwo. Po nim poszliśmy do labiryntu z krzewów – jak w Harrym Potterze. Szliśmy trzymając się za ręce i jak już po raz czwarty byliśmy w tym samym miejscu, to popłakałam się ze śmiechu. Co i rusz w jakimś zaułku się całowaliśmy, śmialiśmy jak nastolatkowie. Potem mieliśmy jakiś szlak zakochanych – to było dobre. Płynęliśmy łódką pod skałami, gdzie było ciemno i gdzie można się było całować do woli, coś zaczęło na nas spadać i jak wyjechaliśmy z tunelu, to na łódce i na nas było pełno płatków róż. Nie wiem, co się stało Patrickowi, ale chodziliśmy cały czas po Parku objęci, często dawaliśmy sobie CMOKi, jakoś przestał uważać na fanki. Może myślał, że te czapki z daszkiem nas uchronią. A chyba ślepy by zauważył, że idzie para zakochanych. W jednym momencie zobaczyłam jakby błysk flesza, ale nie zlokalizowałam „wroga”, więc pomyślałam, że to inne tysiąc aparatów, co robią sobie zdjęcia. My też robiliśmy mega dużo zdjęć. Wracaliśmy kolejką już udając, że się nie znamy, więc każde z nas miało czas na swoje przemyślenia. Ten wypad do Parku Rozrywki był genialnym pomysłem. Dzięki temu całkiem przestałam myśleć o nieprzyjemnych rzeczach, bawiłam się świetnie. Po raz kolejny widziałam, że Patrick się stara i wreszcie było tak, jak powinno być. Patrzyłam za okno, uśmiechnęłam się sama do siebie i spojrzałam na Patricka, który cały czas patrzył na mnie z uśmiechem. Nie kłamał, że mu zależy, widziałam to w jego oczach, spojrzeniu i uśmiechu. Rozejrzałam się na boki i przesłałam mu CMOKa ledwo poruszając ustami. Zrobił to samo. Dalsza droga minęła mi na rozmyślaniu i obserwowaniu Patricka. Pod dom podjechaliśmy taksówką. Zawołaliśmy windę, bo już nie mieliśmy siły wchodzić po schodach. Gdy tylko do niej weszliśmy pocałowałam mocno Patricka. Ledwo tylko się oderwaliśmy od siebie, żeby móc wyjść. Pod drzwiami uczyniłam to samo.
P: „Dasz mi chociaż wyjąć klucze?”
O: „Mhm…” – ale i tak nie przerwałam.
Gdy drzwi się zamknęły od środka Patrick powiedział:
P: „No! Teraz możesz mnie całować.”
Nie musiał dwa razy powtarzać. Po chwili zrobiło się gorąco i zorientowałam się, że mamy jeszcze na sobie kurtki. Rozebraliśmy się, umyliśmy ręce w kuchni i Patrick oparł się o blat mówiąc:
P: „Łee… tylko tyle? Myślałem, że będziesz jeszcze całować…”
Popatrzyłam się bardzo poważnie w jego oczy, powiedziałam donośnie „i będę” i zaczęłam dalej całować. W jego objęciach czułam się dobrze, błogo i bezpiecznie. Wpletliśmy ręce w swoje włosy, znowu zrobiło się bardziej gorąco. Przez ułamek sekundy pomyślałam o tym, czego teraz chcę. Zdjęłam mu bluzę, widziałam zdziwienie, ale nic nie powiedział. Włożyłam ręce pod t-shirta na plecach. Zaczęłam cofać się w stronę sypialni nie odrywając się od niego i ciągnąc za sobą. Zdjęłam mu t-shirta, a wtedy on wziął moją twarz w swoje ręce, spojrzał poważnie i spytał:
P: „Ola, czy jesteś pewna, że…”
O: „Ciii, potem.” – odpowiedziałam dokładnie tak samo, jak on kiedyś.
Poczułam, że chcę z nim być. Tu i teraz. Patrzyłam na niego z uśmiechem, ale on dalej był zdziwiony. Chyba nie wiedział czy dobrze odczytuje z mojej twarzy. Powróciłam więc do całowania ściągając jednocześnie swoją bluzę. Krok po kroku ciągnęłam go za sobą w stronę sypialni i to ja grałam pierwsze skrzypce. Paddy był zbyt oszołomiony. Zachciało mi się w końcu śmiać i pociągnęłam go na łóżko mówiąc „no chodź tu”. Wtedy roześmiał się w głos i przejął inicjatywę. Było pięknie! Paddy bardzo się starał. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zasnęłam. Przekręcając się poczułam, że łóżko obok jest puste, więc obudziłam się i poszłam do salonu. Patrick leżał na sofie, miał pióro w dłoni i notatnik przed sobą. Gdy usłyszał drzwi sypialni obrócił głowę i powiedział:
P: „Hi Sweetheart, come here.”
Cmoknęłam go w czoło i usiadłam tak, że oparł swoje nogi na moich kolanach. Oboje mieliśmy błogie uśmiechy.
O: „Co robisz?”
P: „Piszę. Poczułem wenę.”
O: „Oooo, co piszesz? Piosenkę?”
P: „Nie, nie piosenkę.”
O: „Dalej będziesz taki tajemniczy?”
P: „Wiersz piszę. Ale może kiedyś nada się na tekst piosenki.”
O: „Przeczytasz mi?”
P: „Jeszcze nie teraz. Jak przyjdzie odpowiedni czas.”
O: „Łeee… Ale ładne masz pióro. Dobrze Ci się nim pisze?”
P: „Dobrze. Najlepiej!” – usiadł i wtulił twarz w moje włosy.
P: „Chcę Ci podziękować. To, że…”
O: „Nenenenene! Nie komentuj nic. Jest dobrze.”
P: „Jest dobrze?”
O: „Jest dobrze. Mi z Tobą.”
P: „To dobrze.”
O: „Bardzo dobrze.” – zaczęłam chichotać, Paddy dołączył do mnie. Cały czas był przytulony, więc cmoknęłam go w szyję.
P: „A to za co?”
O: „Chyba, na co?”
P: „Na co?” – nie zrozumiał.
O: „Na zachętę.”
P: „Ola!”
Zrobiłam minę świadczącą „ale o co chodzi?”, po czym Patrick zaczął zachowywać się jak szaleniec łaskocząc, całując i rozbierając jednocześnie. Oboje byliśmy stęsknieni za sobą, za bliskością.

4 komentarze:

  1. Ale pięknie... Nic, tylko się rozmarzyć... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta Ola, to by mogła latać nad chmurami, tak buja w obłokach i jest taką niepoprawną romantyczką. Haha!

      Usuń
  2. Fantastycznie chyba ostatnie lody zostały przełamane. Pięknie było.

    OdpowiedzUsuń