Pewnego
dnia usłyszałam takie jakby brzdąkanie na gitarze. Zaczęłam nasłuchiwać,
wyszłam na balkon, no jak nic to z pokoju Johna. Już miałam przeleźć przez
barierkę, ale stuknęłam się w czoło i poszłam do drzwi. Przybrałam groźną minę.
Otworzył (oczy mu się rozjaśniły, co zdążyłam zauważyć), a ja od razu prosto z
mostu:
O:
„Gdzie ona jest?” – uśmiech spełzł z twarzy Johna.
Jo:
„Kto?” – zupełnie zgłupiał, a ja miałam dobry ubaw.
O:
„Nie udawaj! Słyszałam ją! Dobrze wiesz, o czym mówię!” – John zrobił naprawdę
głupią minę, zaczął rozglądać się po pokoju i już dłużej nie wytrzymałam.
Wybuchłam takim śmiechem, że aż mi łzy ciekły i ledwo co wydusiłam.
O:
„Gitara John, gitara!” – wtedy udał, że chce mnie udusić i zaczął się śmiać.
Jo:
„No to się zdradziłem. Ale nie mogłem się powstrzymać.”
O:
„Czemu nic mi nie powiedziałeś? Gdzie ją chowałeś cały ten czas?”
Jo:
„Jakoś tak sam nie wiem czemu. Nawet jej nie brałem z bagażnika busa.”
O:
„Zagrasz mi?” – na to John trochę się zawahał, ale mówi:
Jo:
„Jak już wpadłem, to wpadnę do końca. Siadaj. Co sobie życzysz?”
O:
„Przecież wiesz, co lubię…” – siadłam obok niego na łóżku i czekałam, aż
zacznie. Oczywiście miałam nadzieję na Schody do nieba, ale zagrał Hotel
Kalifornia. Nuciliśmy sobie pod nosem, a ja dziwiłam się, że on tak dobrze gra.
Dał coś Bruce’a, jeszcze jakiś utwór, którego nie znałam, ale ładny. Po czym przywalił
tekstem:
Jo:
„Teraz ze specjalną dedykacją dla dziewczyny o najpiękniejszym uśmiechu jaki
widziałem.”
O:
„Nie?!?!? Umiesz to grać!?!?!?!” – John wzruszył ramionami i usłyszałam
pierwsze dźwięki Stairway to heaven. Zagrał całą, nucił bardzo cicho tekst, ja
często z nim, też cichutko, ale głównie słuchałam. Gdy skończył nastała cisza.
Po chwili, kierowana silnymi emocjami wzięłam jego twarz w swoje ręce i za
każdym razem mówiąc „thank you” ucałowałam go 3 razy w policzki. Johna trochę
jakby poraziło i jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu pocałował mnie w
czoło i powiedział „You are welcome”. Pobrzdąkał jeszcze trochę, ale jakoś tak
atmosfera się napięła, więc powiedziałam, że pójdę już spać i skierowałam się
do wyjścia. Szedł za mną.
Jo:
„Ola?”
O:
„Tak?” – odwracając się zauważyłam, że cofnął rękę od mojej.
Jo:
„Śpij dobrze.”
O:
„Ty też.”
Znowu
zagwostka. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale przyznałam się do tego, że coś
mnie do Johna ciągnie. Coś mnie ciągnie jak jasna cholera! I jego do mnie chyba
też. Myślałam pół nocy, co z tym zrobić, czy dać się ponieść emocjom, Magda,
wtajemniczona we wszystko radziła, abym dała szansę sobie i jemu. I to nawet
wtedy, kiedy każde by wróciło do siebie i mielibyśmy się nigdy nie spotkać. Ale
ja oczywiście – wielki strach - bałam się rozczarowania, cierpienia,
zaangażowania. Nie chciałam tak.
Obmyśliłam
sobie w nocy naszą rozmowę przy śniadaniu, pomyślałam, że będzie dziwna
atmosfera, ale wyszło zwyczajnie, choć poprzedni wieczór zostawił wrażenie
wyczuwalne.
Jo:
„Dzień dobry.”
O:
„Dzień dobry. Tak pięknie wczoraj zagrałeś, że nawet nie zdążyłam zapytać,
gdzie się tego nauczyłeś.” – John odetchnął z ulgą.
Jo:
„Mówiłem, że muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat.”
O:
„No mówiłeś, że muzyka, ale gra na gitarze… Pięknie, naprawdę pięknie.” – tu
się uśmiechnął – „Masz to we krwi.”
Jo:
„Żebyś wiedziała, że we krwi, rodzice byli bardzo muzykalni.”
O:
„Podziwiam muzyków, a w szczególności to, że umieją grać ze słuchu. Usłyszą
piosenkę i przetwarzają na nuty, chwyty… uwielbiam słuchać na żywo jak ludzie
grają. A jeszcze jak ktoś znajomy gra. Teraz już co prawda nie mam wielu
okazji.”
Jo:
„Czemu nie masz okazji? A koncerty?”
O:
„Koncerty, to tak, ale nie mam okazji widzieć, jak ktoś znajomy gra. Mój
chłopak z liceum był perkusistą, mieli z kumplami zespół i czasem bywałam na
próbach. Najbardziej ich męczyłam, żeby zagrali „Zombie”, bo to tak fajnie na
basowej gitarze wychodziło, a ja tylko siedziałam i patrzyłam. Kocham basową
gitarę.” – chwila ciszy – „Co się tak uśmiechasz? No nie mów, że na basowej też
umiesz?” – John kiwnął potakująco głową – „Wow, szacunek! No to na basowej też
musisz mi zagrać.”
Jo:
„Oczywiście, nie ma problemu.” – między słowami właśnie zostało powiedziane, że
jeszcze się kiedyś spotkamy. Przynajmniej ja tak to odczułam. Odpowiedziałam
uśmiechem, ale widać było, że John chce jeszcze o coś spytać.
Jo:
„A ten chłopak z liceum?”
O:
„No?”
Jo:
„Dobrym był perkusistą?”
O:
„Czy ja wiem? Chyba dobrym. Samouk. Miałam ciary jak grał niektóre piosenki,
ale uszy musiałam mieć zatkane, bo takie to głośne, że szok. Stare, dobre
czasy. Tzn. stare czasy.”
Jo:
„Nie dobre?” – spojrzałam na niego zdumiona – „Przepraszam, nie chciałem być
wścibski.”
O:
„W porządku. Toksyczny związek, chyba byliśmy za młodzi. Było, minęło.” –
chciał chyba jeszcze kontynuować, ale się powstrzymał.