W Sylwestra obudziłam się około 8,
Joey jeszcze spał. Wstałam, założyłam szlafrok i poszłam do łazienki. Mijając
pokój dzieci słyszałam, że jeszcze śpią. Szybko umyłam się i wróciłam do
sypialni. Joseph już nie spał, dał szybkiego buziaka i poszedł do łazienki.
Stwierdziłam, że zrobię śniadanie, więc poszłam do kuchni. Za chwilę przyszedł
Joey i powiedział, że idzie pobiegać i po drodze kupi świeże bułki. Zrobiłam
sobie kawę i właśnie przyszedł Luke do kuchni. Przywitał się ze mną i zapytałam
go, co by zjadł na śniadanie, chciał płatki, więc sobie wyciągnął miseczkę i
płatki, poprosił tylko o podgrzanie mleka. Siedzieliśmy sobie w ciszy patrząc
od czasu do czasu na siebie. Zapytał mnie czy mi się podoba Kolonia,
opowiedziałam mu też o moim mieście i jakoś rozmawialiśmy. Zapytał mnie też,
jak ma do mnie mówić, bo on nie wie. Akurat usłyszał to Leon, który wszedł do
kuchni i powiedział, że jak ma mówić, no przecież to Ann jest. Tak zaczęłam się
śmiać, że aż mnie brzuch rozbolał, a Luke też. Leon nie mógł zrozumieć,
dlaczego się z niego śmiejemy. Wytłumaczyłam mu, o co chodzi. Akurat przyszedł
Joey i poszedł się przebrać, a ja wstawiłam wodę na kawę, bo zmarzł. Chłopcy
jedli, a ja stałam przy ladzie krojąc ser na kanapki dla Josepha. Przyszedł do
kuchni i przywitał się z chłopcami i podszedł do mnie cicho prawie
przyprawiając mnie o zawał. Aż podskoczyłam, tak mnie wystraszył, bo położył
zimne dłonie na moim karku. Potem się przytulił do moich pleców, obejmując w
pasie. Powiedział, że musimy jechać na zakupy, bo coś do Angelo musimy zabrać.
Rozmawialiśmy, co to ma być czy sałatka, owoce, czy coś do picia i Joey
stwierdził, żebym sobie zadzwoniła do Kiry i zapytała. No chyba oszalał,
przecież ja jej nie znałam. Wzięłam jego telefon i zadzwoniłam do Patricii. Ją
przynajmniej znałam, a przy okazji dowiem się, co ma wziąć Ola. Patricia
ucieszyła się, że dzwonię i powiedziała mi, że cokolwiek przyniesiemy będzie
dobrze, bo będzie dużo ludzi więc się przyda. A dzieci niech sobie wybiorą co
chcą, bo z tego, co wie to trochę ich będzie i zapytała czy dzieciaki też będą.
Powiedziałam jej że chłopcy tak, na co Joey powiedział, że Lilly też i że Kira
to załatwiła. Pożegnałam się z Patricią. Leon chciał wiedzieć, kto będzie, Joey
się śmiał i powiedział, to sobie sam odpowiedz na to pytanie, że może mu
powiedzieć kto będzie na dorosłej imprezie. Leon nie odpuszczał i koniecznie
chciał się dowiedzieć, na co mu Luke odpowiedział:
Lu: „Jak jedziemy do wujka Angelo, to
kto tam będzie?”
Le: „Gabriel, Helen, Emma i baby
Joseph, to czworo my we trójkę. To już 7 osób. Kto jeszcze?”
Lu: „Nie licz Josepha, bo on z nami
się nie będzie bawić.”
Le: „No tak, to 6 osób, ooo wiem
będzie ciocia Patricia więc będzie Alex i Ignatius i to... 8 osób. Tato, kto
jeszcze?”
J: „Będzie jeszcze Agnes i Josephine.”
Le: „Łee, to są dziewczynki.”
J: „A ty kolego, co chcesz od
dziewczynek? Poza tym, to są wszyscy Twoi kuzynowie, więcej nie ma.”
Lu: „Leon jak coś czasami powie, to
można boki zrywać ze śmiechu.”
Le: „Nieprawda! Tato powiedz mu coś.
Tato, Ann, on się znowu ze mnie śmieje.”
Podeszłam do Leona i kucnęłam przed
nim.
A: „Chodź Leon czas się ubrać i
pojedziemy do sklepu. Dobrze?”
Le: „Dobrze, ale on się ciągle ze mnie
śmieje.”
A: „Ale Luke nie robi tego złośliwie,
śmiał się i my również z tego, że Ty tak śmiesznie powiedziałeś, więc to nie z
Ciebie, naprawdę i nie denerwuj się tym, a teraz uśmiechnij się i biegnij
szybko się ubrać.”
Lu: „Przepraszam Leon, nie wiedziałem,
że się zdenerwujesz.”
J: „Obydwoje idźcie się ubrać, bo nam
sklepy zamkną.”
Udało
się w dość szybkim czasie przygotować do wyjścia na zakupy. Chłopcy dokazywali
w samochodzie, ale to było takie słodkie, a nie denerwujące. Zauważyłam
również, że Luke już był trochę odważniejszy i się tak mnie nie krępował.
Cieszyłam się z tego. W sklepie byli grzeczni. Powoli szliśmy wzdłuż regałów by
wybrać to, co będzie nam potrzebne. Chłopcy zapytali Josepha czy kupi im
takiego szampana dla dzieci i słodycze. Zastanawiałam się jakie jeszcze
produkty kupić do sałatki, którą zamierzałam zrobić, więc oglądałam produkty na
półkach. Usłyszałam, że Joey się z kimś wita, więc popatrzyłam w tamtą stronę.
Zostałam przedstawiona siostrze Joeya i jej mężowi. Maite i Florent byli
również zaskoczeni, ale pozytywnie. Joey z Florentem poszli po alkohol, a ja
zostałam z jego siostrą i dziećmi. Chłopcy poszli do regału ze słodyczami, a ja
rozmawiałam z Maite o wieczorze i o tym, co zabieramy ze sobą do jedzenia.
Jakoś tak głupio mi było, ale Maite była miła i nie było problemu z dogadaniem
się. Powiedziała mi, co Kira planuje zrobić, bo dziś z nią rozmawiała. Chciałam
coś dorzucić do koszyka i zobaczyłam, że jest w nim mnóstwo słodyczy. No chłopcy przegięli
trochę. Zawołałam ich. Widziałam, że Luke od razu wiedział, o co chodzi, a Leon
udawał, że nie wie. Zrobiłam poważną minę, choć chciało mi się śmiać. Maite też
miała ochotę się roześmiać, ale widziałam, że się powstrzymała.
A: „Chłopcy, a co to jest w koszyku?”
Le: „A gdzie Ann?”
Lu: „Trochę za dużo? Tak myślałem.”
A: „Weźcie to, co naprawdę jest Wam
potrzebne, bo przez następne dwa tygodnie, to chyba tylko słodycze będziecie
jeść.”
Le: „Ale Ann, ja lubię słodycze!”
Kucnęłam sobie przed nim. Uśmiechnęłam
się i powiedziałam.
A: „Leon, ale słodycze możesz sobie
wybrać, ale pół koszyka ich, to chyba trochę za dużo, jak myślisz?”
Le: „To ile mogę?”
A: „Dużo, ale nie pół koszyka. Może
być? To taka nasza umowa. Luke, co o tym myślisz?”
Lu: „Eeee no dobrze, fakt, za dużo
tego jest, odłożymy trochę.”
A: „Dziękuję bardzo.”
Właśnie przyszedł Joseph i zobaczył
koszyk. Widziałam, że chce coś powiedzieć, więc pokiwałam głową na nie i
powiedziałam do niego szeptem.
A: „Już z nimi rozmawiałam,
zrozumieli, tylko muszą pomyśleć, co zostawić.”
J: „A Leon się nie buntował?”
A: „Trochę, ale on jest taki jak Ty i
znam do niego klucz.”
Maite stała koło nas, więc słyszała
naszą rozmowę i zaczęła się śmiać. Na co i my też się roześmialiśmy. Podszedł
Florent pytając Maite, którą butelkę wina biorą.
M: „Może tą. Ale to drugie też dobre.
No nie wiem.”
A: „To może my weźmiemy to drugie,
Joey?”
J: „Pewnie, ja już wziąłem też trochę
inny alkohol, ale wino jest ok.”
M: „To super. Wypijemy je dziś
wieczorem Ann. Dobra trzeba już iść, bo nie zdążę się wyszykować. Jedziecie na
20 do Angelo?”
J: „Tak, po drodze tylko musimy
pojechać po Lilly, przed 19 musimy wyjechać, żeby zdążyć ze wszystkim.”
F: „Ty jak zwykle punktualny.”
J: „Zawsze. To do zobaczenia.”
A: „Cześć.”
M&F: „Cześć. Do zobaczenia.”
Poszliśmy do kasy. Luke powiedział
Joeyowi, że wzięli mnóstwo słodyczy i poprosiłam ich o odłożenie, bo było za
dużo. Joey go zapytał czy uważa, że dobrze zrobili, odpowiedział, że nie, ale
był zdziwiony faktem, że na nich nie krzyczałam. Tylko im powiedziałam
spokojnie i wytłumaczyłam, co i jak. Leon usłyszał, o czym Luke opowiada i
stwierdził, że Ann nigdy nie krzyczy. Widać było różnicę wieku między
chłopcami, bo Leon, to taki mały chłopczyk, a Luke już wszystko analizował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz