piątek, 9 maja 2014

113. Ania – grudzień 2010



W Sylwestra obudziłam się około 8, Joey jeszcze spał. Wstałam, założyłam szlafrok i poszłam do łazienki. Mijając pokój dzieci słyszałam, że jeszcze śpią. Szybko umyłam się i wróciłam do sypialni. Joseph już nie spał, dał szybkiego buziaka i poszedł do łazienki. Stwierdziłam, że zrobię śniadanie, więc poszłam do kuchni. Za chwilę przyszedł Joey i powiedział, że idzie pobiegać i po drodze kupi świeże bułki. Zrobiłam sobie kawę i właśnie przyszedł Luke do kuchni. Przywitał się ze mną i zapytałam go, co by zjadł na śniadanie, chciał płatki, więc sobie wyciągnął miseczkę i płatki, poprosił tylko o podgrzanie mleka. Siedzieliśmy sobie w ciszy patrząc od czasu do czasu na siebie. Zapytał mnie czy mi się podoba Kolonia, opowiedziałam mu też o moim mieście i jakoś rozmawialiśmy. Zapytał mnie też, jak ma do mnie mówić, bo on nie wie. Akurat usłyszał to Leon, który wszedł do kuchni i powiedział, że jak ma mówić, no przecież to Ann jest. Tak zaczęłam się śmiać, że aż mnie brzuch rozbolał, a Luke też. Leon nie mógł zrozumieć, dlaczego się z niego śmiejemy. Wytłumaczyłam mu, o co chodzi. Akurat przyszedł Joey i poszedł się przebrać, a ja wstawiłam wodę na kawę, bo zmarzł. Chłopcy jedli, a ja stałam przy ladzie krojąc ser na kanapki dla Josepha. Przyszedł do kuchni i przywitał się z chłopcami i podszedł do mnie cicho prawie przyprawiając mnie o zawał. Aż podskoczyłam, tak mnie wystraszył, bo położył zimne dłonie na moim karku. Potem się przytulił do moich pleców, obejmując w pasie. Powiedział, że musimy jechać na zakupy, bo coś do Angelo musimy zabrać. Rozmawialiśmy, co to ma być czy sałatka, owoce, czy coś do picia i Joey stwierdził, żebym sobie zadzwoniła do Kiry i zapytała. No chyba oszalał, przecież ja jej nie znałam. Wzięłam jego telefon i zadzwoniłam do Patricii. Ją przynajmniej znałam, a przy okazji dowiem się, co ma wziąć Ola. Patricia ucieszyła się, że dzwonię i powiedziała mi, że cokolwiek przyniesiemy będzie dobrze, bo będzie dużo ludzi więc się przyda. A dzieci niech sobie wybiorą co chcą, bo z tego, co wie to trochę ich będzie i zapytała czy dzieciaki też będą. Powiedziałam jej że chłopcy tak, na co Joey powiedział, że Lilly też i że Kira to załatwiła. Pożegnałam się z Patricią. Leon chciał wiedzieć, kto będzie, Joey się śmiał i powiedział, to sobie sam odpowiedz na to pytanie, że może mu powiedzieć kto będzie na dorosłej imprezie. Leon nie odpuszczał i koniecznie chciał się dowiedzieć, na co mu Luke odpowiedział:

Lu: „Jak jedziemy do wujka Angelo, to kto tam będzie?”
Le: „Gabriel, Helen, Emma i baby Joseph, to czworo my we trójkę. To już 7 osób. Kto jeszcze?”
Lu: „Nie licz Josepha, bo on z nami się nie będzie bawić.”
Le: „No tak, to 6 osób, ooo wiem będzie ciocia Patricia więc będzie Alex i Ignatius i to... 8 osób. Tato, kto jeszcze?”
J: „Będzie jeszcze Agnes i Josephine.”
Le: „Łee, to są dziewczynki.”
J: „A ty kolego, co chcesz od dziewczynek? Poza tym, to są wszyscy Twoi kuzynowie, więcej nie ma.”
Lu: „Leon jak coś czasami powie, to można boki zrywać ze śmiechu.”
Le: „Nieprawda! Tato powiedz mu coś. Tato, Ann, on się znowu ze mnie śmieje.”

Podeszłam do Leona i kucnęłam przed nim.
A: „Chodź Leon czas się ubrać i pojedziemy do sklepu. Dobrze?”
Le: „Dobrze, ale on się ciągle ze mnie śmieje.”
A: „Ale Luke nie robi tego złośliwie, śmiał się i my również z tego, że Ty tak śmiesznie powiedziałeś, więc to nie z Ciebie, naprawdę i nie denerwuj się tym, a teraz uśmiechnij się i biegnij szybko się ubrać.”
Lu: „Przepraszam Leon, nie wiedziałem, że się zdenerwujesz.”
J: „Obydwoje idźcie się ubrać, bo nam sklepy zamkną.”
 Udało się w dość szybkim czasie przygotować do wyjścia na zakupy. Chłopcy dokazywali w samochodzie, ale to było takie słodkie, a nie denerwujące. Zauważyłam również, że Luke już był trochę odważniejszy i się tak mnie nie krępował. Cieszyłam się z tego. W sklepie byli grzeczni. Powoli szliśmy wzdłuż regałów by wybrać to, co będzie nam potrzebne. Chłopcy zapytali Josepha czy kupi im takiego szampana dla dzieci i słodycze. Zastanawiałam się jakie jeszcze produkty kupić do sałatki, którą zamierzałam zrobić, więc oglądałam produkty na półkach. Usłyszałam, że Joey się z kimś wita, więc popatrzyłam w tamtą stronę. Zostałam przedstawiona siostrze Joeya i jej mężowi. Maite i Florent byli również zaskoczeni, ale pozytywnie. Joey z Florentem poszli po alkohol, a ja zostałam z jego siostrą i dziećmi. Chłopcy poszli do regału ze słodyczami, a ja rozmawiałam z Maite o wieczorze i o tym, co zabieramy ze sobą do jedzenia. Jakoś tak głupio mi było, ale Maite była miła i nie było problemu z dogadaniem się. Powiedziała mi, co Kira planuje zrobić, bo dziś z nią rozmawiała. Chciałam coś dorzucić do koszyka i zobaczyłam, że jest w nim  mnóstwo słodyczy. No chłopcy przegięli trochę. Zawołałam ich. Widziałam, że Luke od razu wiedział, o co chodzi, a Leon udawał, że nie wie. Zrobiłam poważną minę, choć chciało mi się śmiać. Maite też miała ochotę się roześmiać, ale widziałam, że się powstrzymała.

A: „Chłopcy, a co to jest w koszyku?”
Le: „A gdzie Ann?”
Lu: „Trochę za dużo? Tak myślałem.”
A: „Weźcie to, co naprawdę jest Wam potrzebne, bo przez następne dwa tygodnie, to chyba tylko słodycze będziecie jeść.”
Le: „Ale Ann, ja lubię słodycze!”

Kucnęłam sobie przed nim. Uśmiechnęłam się i powiedziałam.
A: „Leon, ale słodycze możesz sobie wybrać, ale pół koszyka ich, to chyba trochę za dużo, jak myślisz?”
Le: „To ile mogę?”
A: „Dużo, ale nie pół koszyka. Może być? To taka nasza umowa. Luke, co o tym myślisz?”
Lu: „Eeee no dobrze, fakt, za dużo tego jest, odłożymy trochę.”
A: „Dziękuję bardzo.”

Właśnie przyszedł Joseph i zobaczył koszyk. Widziałam, że chce coś powiedzieć, więc pokiwałam głową na nie i powiedziałam do niego szeptem.
A: „Już z nimi rozmawiałam, zrozumieli, tylko muszą pomyśleć, co zostawić.”
J: „A Leon się nie buntował?”
A: „Trochę, ale on jest taki jak Ty i znam do niego klucz.”

Maite stała koło nas, więc słyszała naszą rozmowę i zaczęła się śmiać. Na co i my też się roześmialiśmy. Podszedł Florent pytając Maite, którą butelkę wina biorą.

M: „Może tą. Ale to drugie też dobre. No nie wiem.”
A: „To może my weźmiemy to drugie, Joey?”
J: „Pewnie, ja już wziąłem też trochę inny alkohol, ale wino jest ok.”
M: „To super. Wypijemy je dziś wieczorem Ann. Dobra trzeba już iść, bo nie zdążę się wyszykować. Jedziecie na 20 do Angelo?”
J: „Tak, po drodze tylko musimy pojechać po Lilly, przed 19 musimy wyjechać, żeby zdążyć ze wszystkim.”
F: „Ty jak zwykle punktualny.”
J: „Zawsze. To do zobaczenia.”
A: „Cześć.”
M&F: „Cześć. Do zobaczenia.”

Poszliśmy do kasy. Luke powiedział Joeyowi, że wzięli mnóstwo słodyczy i poprosiłam ich o odłożenie, bo było za dużo. Joey go zapytał czy uważa, że dobrze zrobili, odpowiedział, że nie, ale był zdziwiony faktem, że na nich nie krzyczałam. Tylko im powiedziałam spokojnie i wytłumaczyłam, co i jak. Leon usłyszał, o czym Luke opowiada i stwierdził, że Ann nigdy nie krzyczy. Widać było różnicę wieku między chłopcami, bo Leon, to taki mały chłopczyk, a Luke już wszystko analizował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz