poniedziałek, 2 czerwca 2014

130. Ola, Ania – luty 2011



Ola
Michał jako mój przyjaciel nie mógł patrzeć na to, jak się męczę i powiedział, że w sobotę śpię do 9, on przyjeżdża do mnie na śniadanie, a potem jedziemy na cały dzień na wycieczkę. Magda miała jechać razem z nami. Naprawdę super, że mogę liczyć na siostrę i przyjaciela, bo pojechaliśmy na łyżwy, po nich na obiad i do kina. Śmiałam się jak głupia i trochę się rozerwałam, ale na koniec się rozkleiłam i popłakałam mówiąc, że nie chcę być sama w te głupie Walentynki, więc oboje obiecali, że przyjadą. Niby nie nasze święto i robione na siłę, ale jednak smutno było, że nie spędzam go z Patrickiem. Oczywiście dzwonił, a jak nie odebrałam, to wysłał mi życzenia mailem. Całe szczęście, że nie wpadł na pomysł wysłania prezentu, bo tego byłoby za wiele. Po pracy przyjechała Magda, potem dołączył do nas Michał i spędziliśmy sobie razem czas wieczorem śmiejąc się i przegadując bardziej niż oglądając ckliwy film. Michał wpadł na pomysł, żebym nie myślała tyle o przykrych rzeczach i zapisała się na kurs na prawo jazdy na motor. Najpierw stwierdziłam, że oszalał, a potem pomyślałam, że czemu nie? Akurat znajomi mieli sprzedawać motor idealny dla mnie na początek, Michał obiecał pomoc przy nauce. Na drugi dzień już byłam zapisana, decyzja podjęta w 5 minut i ciekawa byłam, co z niej wyniknie. Zaczęłam chodzić na zajęcia z teorii, miałam też cały czas próby z Tomkiem, więc czas jakoś leciał i mało go było na myślenie, chociaż jak wracałam sama do domu, to i smutki wracały razem ze mną. Któregoś dnia włączyłam sobie dawne koncerty Kelly Family na yt i całkiem się rozkleiłam. Napisałam smsa do Ani.
O: „Chyba jestem nienormalna, ale oglądam właśnie koncert Kelly Family z lat
90-tych.”
A: „A po co? Żeby się bardziej zadręczać?”
O: „Nie wiem, po co, to wszystko jest strasznie trudne.”
A: „Ola, pogadaj z nim, przecież się zamęczysz.”
O: „Nie potrafiłabym z nim rozmawiać.”
A: „Bzdura! Na pewno byś umiała, gdybyś chciała.”
O: „Dobra, idę już spać, dobranoc.”
A: „Dobranoc uparciuchu.”

Ania
Na cały weekend pojechaliśmy z chłopcami na zawody. Były to takie lekkie zawody, jak to określił Joseph. Mimo, że był luty, to Joseph biegał, a potem jechał na rowerze. Były to zawody charytatywne, więc chodziło o to, by wziąć w nich udział, a nie wygrywać. Dobrze się bawiliśmy. Potem dał jeszcze dwa wywiady na temat sportu i swojego udziału w tych zawodach. Luke też biegł dla tego 9 letniego chłopca, jak się dowiedział, po co te biegi. Leon też chciał, ale Joey się nie zgodził. Byliśmy bardzo zaskoczeni jak podeszli do nas rodzice chłopca, dla którego były te zawody. Podziękowali Joeyowi za to, że wziął w nich udział. A Luke zapytał czy możemy go poznać. Pomyślałam sobie, że Luke jest wrażliwym chłopcem, bo pomyślał o tym, że może ten mały, chory chłopczyk będzie się cieszył z naszych odwiedzin. Zgodziliśmy się ochoczo. Chłopcy szli sobie przed nami, a my rozmawialiśmy z rodzicami tego chłopca. Okazali się sympatycznymi ludźmi. Mały Peter był wesołym dzieckiem mimo swojej choroby. Cieszył się, że dostanie nowy, lepszy wózek oraz będzie miał rehabilitację. Jego mama opowiedziała nam o tym, że miał wypadek. Wpadł pod samochód, ale możliwe, że będzie jeszcze chodził. Tego mu życzyliśmy. Joey dał mu autograf, a z Lukiem wymienił się mailem, bo młody chciał mieć z nim kontakt. Leon był bardzo cichy przez cały czas i miałam wrażenie, że bardzo to przeżywał. Potem zapytał mnie, dlaczego tak jest, ale gdy dostał odpowiedź, że mimo tego, że Peter jeździ na wózku, to jest szczęśliwy, to uspokoił się. Spędziliśmy tam dość dużo czasu, ale nie było go szkoda. Wieczorem po wczesnej kolacji pojechaliśmy do klubu na kręgle, gdzie bawiliśmy się świetnie. W niedzielę wieczorem wróciliśmy do domu. Wszyscy zasnęli bardzo szybko, a rano Luke obudził nas o 7 rano, szybko im zrobiłam śniadanie, a Joey odwiózł ich do szkoły. Byłam zmęczona i położyłam się do łóżka. Obudził mnie zapach kawy i okazało się, że już 11 godzina. Poszłam do kuchni, a tam Joey szykował śniadanie i jak usłyszał, że wchodzę do kuchni odwrócił się i uśmiechnął. Przywitał się ze mną dając mi buziaka, a potem wręczył kubek z kawą. Wręcz nakazał mi wrócić do łóżka, bo jak stwierdził są to nasze pierwsze Walentynki i musimy je spędzić bardzo miło. Przyniósł na tacy śniadanie dla nas i była tam róża dla mnie. Pocałowałam go w podziękowaniu. Na moje pytanie o chłopców stwierdził, że dziś jadą do Tanji, a do nas przyjadą w środę, bo od czwartku będziemy jeździć do studia, które było w Kall u Angelo. Ucieszyłam się, że zobaczę rodzinę Josepha i pracę w studio. Ola mi opowiadała jak to wygląda i byłam ciekawa. Wieczorem zamówiliśmy kolację od Chińczyka, siedliśmy sobie na podłodze w salonie i karmiliśmy się wzajemnie. Joey ciągle żartował, co wywoływało u mnie wybuch niepohamowanego śmiechu. Skończyło się to tym, że kochaliśmy się na podłodze w salonie. Potem spędziliśmy chyba ze dwie godziny w wannie. Cały wieczór był bardzo romantyczny i miał w sobie magię. Dostałam od Joeya kolejną bransoletkę, bo wiedział, że je uwielbiam i zawsze się ucieszę. Przez kolejne trzy dni nie wychodziliśmy praktycznie z łóżka. Było nam błogo i dobrze. Chyba tego potrzebowaliśmy. Dużo rozmawialiśmy o nas, o domu, chłopcach. Trochę o Oli i Paddym, widziałam, że Joey był bardzo na niego zły i nie dochodziły do niego moje argumenty. Potrzebowaliśmy tego czasu tylko dla siebie, by móc się przytulić, pocałować. Mimo, że spędziliśmy ten czas w domu, to stwierdziliśmy, że to dobry pomysł, bo mogliśmy pobyć trochę sami, tylko ze sobą. Joey ciągle mówił, że bardzo się cieszy, że niedługo z nim zamieszkam, że już się nie może doczekać. Praktycznie mówił chyba to z tysiąc razy.
J: „Wiesz, cieszę się, że będziesz tu ze mną.”
A: „Będę, będę i też się cieszę. To była dobra decyzja.”
J: „Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz żałować i że zawsze pokonamy przeciwności.”
A: „Jeśli tylko będziemy chcieć, to na pewno wszystko się uda.”
J: „A wyobraź sobie, że od trzech dni nie biegam, ale po co mi to, jak mam inne ćwiczenia.”
A: „Wariat!” - roześmiałam się z tego.
J: „Kochanie nie żartuję, cieszę się, że jesteś w moim życiu, że tu zamieszkasz ze mną już niedługo. Wszystko się musi ułożyć.”
A: „Wiem Skarbie, jakbym nie wierzyła w Ciebie, w nas, to bym się nie zgodziła na mieszkanie z Tobą.”
J: „Zdaję sobie z tego sprawę. A wiesz, że mimo iż nigdzie na Walentynki Cię nie zabrałem, to i tak były świetne. Tak sobie myślę, że jakbyśmy sobie gdzieś poszli, to byśmy spotykali fanki, znajomych, a tak to byliśmy sobie tu sami.”
A: „Tak było dobrze. Tylko Ty i ja.”
J: „No to się cieszę, że Ci się podobało.”

2 komentarze: