poniedziałek, 28 kwietnia 2014

104. Ania – grudzień 2010



Chciałyśmy z Olą jechać około 11, bo daleka droga była, szczególnie przed nią. A my obudziliśmy się dopiero o 10:30, nie wiedziałam, czy sąsiedzi zza ściany już wstali. Joey poszedł zapukać do nich, była godzina 11:15. Usłyszeliśmy głos Paddy’ego, który krzyczał „za pół godziny Joey” popatrzyliśmy na siebie i Joey miał już wchodzić do naszego pokoju, ale drzwi się otworzyły i Paddy śmiejąc się powiedział do nas „żartowałem”. Wybuchnęliśmy śmiechem. Umówiliśmy się o 12 na obiad, a potem mieliśmy się już rozstać, żeby zdążyć do Wrocławia na autobus Oli do Warszawy. Joey stwierdził, że jesteśmy już spakowani, to mamy jeszcze dla siebie 40min i on nie zamierza marnować tego czasu. Zaczęłam się śmiać, ale gdy podszedł do mnie i mocno przytulił do siebie, to przeszła mi ochota do śmiechu. Przytuliłam się do niego i pocałowałam, na co oddał mi pocałunek mocno. To było szaleństwo, kochaliśmy się szybko i namiętnie. Potem chwilę leżeliśmy przytuleni do siebie. Joey spojrzał na zegarek i powiedział, że zostało nam 5 min i chyba trzeba to wykorzystać na prysznic. O 12:05 wyszliśmy z pokoju, zapukałam do Oli i Paddyego. Otworzył Paddy, który był już w czapce i kurtce z torbą w ręku. Z uśmiechem na twarzy powiedział do Josepha, że się spóźnił i to dziwne, bo normalnie jest przecież bardzo punktualny. Po czym mrugnął okiem do niego. Z pokoju wyszła też Ola i we czwórkę poszliśmy do windy. Poszliśmy na obiad, który trwał chyba ze dwie godziny, bo nie mogliśmy się rozstać. Niestety musiałyśmy już jechać.

2 komentarze: